piątek, 31 maja 2013

"Sklepy cynamonowe" Bruno Schulz




Wydawnictwo: Wydawnictwo MG
Data wydania: 24 stycznia 2013
Liczba stron: 256


Krytyka przychodzi mi automatycznie. Chwalenie jest trudniejsze. Szczególnie wtedy gdy książka wspina się na literackie wyżyny. Chciałabym ukazać jak bardzo dana pozycja jest genialna, ale czuję się zbyt mała, zbyt niekompetentna, by to robić. Boję się, że moje słowa umniejszą moje myśli, a to poniży książkę. Niemniej z drżącym sercem spróbuję przybliżyć maestrię „Sklepów cynamonowych”. Mam nadzieję, że nie zdeprecjonuje wartości prozy Brunona Schulza. 


„Najlepsi nie byli wolni od pokusy dobrowolnej degradacji, zniwelowania granic i hierarchii, pławienia się w płytkim bycie wspólnoty, łatwej intymności, brudnego zamieszania.”

Miejscem akcji jest ulica Krokodyli. Ale to tylko umowna przestrzeń. Nic w „Sklepach cynamonowych” nie jest stałe. Ulica Krokodyli często ewoluuje, przeobraża się, zmienia, tworzy labirynt, wszystko płynie, przemianowuje, układa w zawiłe parantele. Przy tym wszystkim jest tandetna, pretensjonalna, przesiąknięta nowoczesnością. Ulica Krokodyli ma swój urok, taki jaki posiadają rzeczy wyuzdane, kiczowate, prymitywne, duszne i ułomne. Na ulicy Krokodyli wszystko jest kopią kopii, imitacją prawdy, cienkim odbiciem rzeczywistości. Czas akcji jest przedziwny. Płynie swoim rytmem, nie obejmują go żadne zasady. Kluczy po labiryntach miejsca akcji. Skojarzyła mi się książka „1Q84” Murakamiego, gdzie to czas zawijał się w precelka.

„Materii dana jest nieskończona płodność, niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła pokusy, która nas nęci do formowania. W głębi materii kształtują się niewyraźne uśmiechy, zawiązują się napięcia, zgęszczają się próby kształtów. Cała materia faluje od nieskończonych możliwości, które przez nią przechodzą mdłymi dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z siebie w ślepych rojeniach wymajacza.”


Narratorem jest Józef,  który posiada cechy samego Schulza. Dzieli się z czytelnikiem swoimi rozterkami, pragnieniami, marzeniami i spostrzeżeniami. Marzy o wolności, spełnieniu swoich marzeń, uwolnieni spod kurateli innych. Ucieleśnieniem tych fantazmatów są pachnące dziką egzotyką – sklepy cynamonowe. Większość opowiadań skupia się na relacji ojciec – syn. A raczej na tym jak syn obserwuje oddalonego od rzeczywistości ojca – łącznika między tym, co prawdziwe, a tym co mistyczne. Zupełnie wyalienowanego, szukającego drogi ucieczki. Rozdarty wewnętrznie między tradycyjną rolą mężczyzny, a pragnieniem tworzenia – bycia demiurgiem. I tworzy – formuje pierwotną substancję, jaką jest materia. Ojciec widzi potencjał materii, dostrzega miliony istnień w niej drzemiących. Warto zauważyć, że w przeciwieństwie np. do bohaterów romantycznych ociec nie konkuruje z bogiem. W opowiadaniu „Traktat o manekinach” podkreśla jak bardzo ułomne, naśladowcze, tandetne jest jego tworzenie, jakieś takie prowizoryczne, brak w nim pierwiastka boskości. Ludzie nauczyli się powoływać do istnienia twory kiepsko naśladownicze. W tle przewijają się inne postacie, ale są one tylko scenografią do eksploracji syna i „dziwnostek” ojca. Reszta ludzi w świecie prozy Schulza? Stworzeni są z nieskończenie plastycznej materii, która daje się swobodnie kreować. Materia, czyli treść jest tak silna, że przekształca się w formę, aż w końcu rozsadzę ją od wewnątrz.  Ale czy zastyga? Wydaje mi się, że nie. Na ulicy Krokodyli przecież wszystko płynie. Podczas tej amatorskiej analizy psychologicznej warto wziąć pod uwagę zainteresowanie Schulza psychoanalizą. Pisarz zaczytywał się Freudem i Jungiem.

A teraz styl. Jak opisać prostymi słowami to nagromadzenie metafor, przenośni, personifikacji, zabawy słowem? Prawdopodobnie się nie da. „Sklepy cynamonowe” są nieskończoną zabawą litrami i formą. To poezja, która udaje prozę. Lub odwrotnie. Nigdy do tej pory nie czytałam nic napisanego tak sugestywnym językiem. Pisarz używa słów w zaskakująco nowych kontekstach i o dziwo wszystko pasuje idealnie. Jakby język, jakim posługuje się artysta był idealnym konglomeratem, stworzonym z niepasujących elementów, ale efekt końcowy jest absolutnie zachwycający. W ustach każdego innego człowieka takie językowe akrobacje byłyby grafomanią. Ale Schulz roztacza przed oczami czytelnika nadrealistyczny świat, otwiera drzwi w podświadomości, o których przynajmniej ja nie miałam pojęcia. Przy czytaniu opowiadania „Sierpień” niemal udusiłam się od sugestywnego języka, który aż wibrował od sierpniowego gorąca. Z resztą posłuchajcie:
„Splątany gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków buzuje w ogniu popołudnia. Huczy rojowiskiem much popołudniowa drzemka ogrodu. Złote ściernisko krzyczy w słońcu, jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu ognia wrzeszczą świerszcze; strąki nasion eksplodują cicho, jak koniki polne.”
I takim jawi się całe opowiadanie.
Ale twórczość Schulza to nie tylko utwory prozatorskie. To także rysunki i grafiki. Wydawnictwo MG uzupełniło „Sklepy cynamonowe” ilustracjami. Teraz poznanie i zrozumienie tekstu jest pełniejsze. Bo tekst i obraz w Schulza tworzą nierozerwalną całość. Moja wyobraźnia sprzęgła się z obrazami, jakie malował/opisywał pisarz. Musiałam się tylko poddać. Bruno Schulz dał mi gotowe sceny, szkicuje gotowy obraz. Podobała mi się taka impresyjność opowiadań. Pisarz chwyta chwilę, opisuję ją malowniczo, jakby w życiu nie widział nic bardziej interesującego od latającej muchy, gwieździstego nieba...

Czy mogę zrobić coś innego niż polecić? Nie. Mam tylko szczerą nadzieję, że nie skrzywdziłam tej książki moją opinią, że oddałam choć w części mój bezgraniczny zachwyt. Dawno nie czytałam tak genialnej książki – wieloznacznej, przesiąkniętej tak ciężką i duszną atmosferą, wypełnionej zawiłą metaforyką na analizę, której można by poświęcić całe życie. I nie byłby to czas stracony. 


środa, 29 maja 2013

„Archaniołowie i Wniebowstąpieni Mistrzowie” Doreen Virtue



liczba stron: 296

Lubię książki fantastyczne z mitologią w roli głównej. Czasem jednak załamuję ręce, gdy mitologie są poszatkowane, wrzucone do jednego worka bez żadnego pomyślunku, a na koniec wstrząśnięte i zmieszane. Mitologiczny szkielet historii przedstawionej w takiej powieści wygląda jak ze snu szaleńca, a stratą czasu jest doszukiwanie się logiki.

Doreen Virtue jest specjalistką od tych istot. Napisała wiele książek dotyczących aniołów, ale przedstawiana przeze mnie książka pokazuje, że porusza się swobodnie także w innych systemach wierzeń – nie tylko w Chrześcijaństwie.

Ta publikacja to kompendium wiedzy. Na 296 stronach autorka przedstawia siedemdziesiąt siedem bóstw. Podaje imię, kraj pochodzenia i religię z jakiej dany mistrz się wywodzi, pokrótce opowiada najpopularniejszą legendę dotyczącą go. Następnie prezentuje  zakres działań danego idola oraz modlitwę jaką możemy się do niego zwracać. I tak jak Afrodyta, Jezus czy hinduistyczny Kryszna są znani wszystkim to Babadżi (wywodzi się z Himalajów, podobno nie umarł tylko wzniósł się do nieba razem z ciałem), Izolda (celtycka bogini miłości), czy Saint-German przynajmniej dla mnie byli zagadką.

Uważam, że książka jest idealnym punktem wyjścia do dalszego ponawiania różnorodnych kultur, wyznań i tradycji. Napisana jest poprawnym językiem, a zawartość sama w sobie jest ciekawa. Do tego dochodzi przepiękne wydanie – przyjemny w dotyku papier i urocze ozdobniki stron. Właśnie osobom chcącym pozyskać ogólne pojęcie na temat mitologii, religii, bóstw i mistrzów różnych wierzeń polecam tę książkę.

Dlatego też moja ocena jest jak najbardziej pozytywna – 8/10


piątek, 24 maja 2013

"Smak nadziei" Sherryl Woods



Tytuł oryginału: Stealing Home
Data wydania: 12 kwietnia 2013

Wielka miłość, szybki ślub, dzieci, dom i święty spokój. O tym właśnie marzyła Maddie. I właśnie to zdobyła, a raczej sądziła, że zdobyła. Świat wali jej się, gdy mąż odchodzi do ciężarnej kochanki. Jak ma odnaleźć się w świecie kobieta, która nigdy nie była sama? Poza tym kto zatrudni kobietę, która na dwadzieścia lat zawiesiła swoją karierę na kołku, by zająć się potomstwem? Może wyjściem jest biznes z bliskimi przyjaciółkami. Ale czy Maddie się odważy? A może przyzwyczajenia i konwenanse pokonają ją i nie odnajdzie w sobie przebojowej kobiety, którą niegdyś była.

Czy mi się podobało? Bardzo! Historia jest ciekawa. Porusza lubianą przeze mnie tematykę. Problemy rodzinne, życiowe historie oraz sposób przeżywania przez dzieci rozstania rodziców. Książka odpowiada na pytanie jak powinna zachować się matka w obliczu rozwodu. Każdy psycholog, każdy program śniadaniowy odpowie – najważniejsze są dzieci. A Maddie w pewnym momencie tuż po wyprowadzce męża z domu pyta: „A ja?”. Nie mówię, że jest egoistką, bynajmniej. Cały czas myśli o swoim potomstwie, ale pokazuje, że ona też ma prawo do szczęścia. Że ona też cierpi i to nie tylko dzieci potrzebują zrozumienia. Ona także.

A wszystko to w małomiasteczkowej scenerii, gdzie wszyscy się znają i wszyscy się obgadują. Każdy doskonale zna każdego, a byle pogłoska zostaje rozdmuchana do wydarzenia roku. Takie klaustrofobiczne mieściny mają swoisty urok, ale przez większą część książki, wścibstwo i natręctwo doprowadzało mnie do szału. Do podobnego stanu doprowadziły mnie dzieci głównej bohaterki. Dwójka z nich była wystarczająco duża, by zrozumieć, że mama nie jest tylko mamą, ale ma też prawo do szczęścia. A chłopcy robili jej na złość, wściekali się, że próbuje ułożyć swoje życie i byli wielce oburzeni, że się uśmiecha. Wierzę, że autorka opisała możliwą sytuację – to reakcja obronna dzieci z rozbitych rodzin. Ale z drugiej strony, gdy stawiałam się w sytuacji tych dzieci to nie potrafiłam ich pojąć. Wszystko czego pragnę dla mojej matki to jej szczęście. Nie wyobrażam sobie krzywdzić swojej matki, tylko dlatego, że tak, z powodu kaprysu… bo tak. Jak robi to jej starszy syn. 


Język tekstu jest dobry, dość przeciętny, ale przyjemny w odbiorze. „Smak nadziei” porusza trudną, a jednocześnie bliską każdemu tematykę, w sposób lekki i dający właśnie tę nadzieję.  Powieść niesie sobą pozytywny przekaz i promyki wiary we własne siły. Z przyjemnością śledziłam przemianę Maddie, choć nie jestem przekonana, czy przemiana jest właściwym słowem. Główna bohaterka przypomniała sobie tylko, jaka była. Jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi, odnalazła siebie i na nowo zdefiniowała siebie, jako matkę, żonę i kochankę.
Polecam!
 

środa, 15 maja 2013

Wyniki



Powiem szczerze, że frekwencja w mojej rozdawajce mnie pozytywnie zaskoczyła. Szczególnie dziękuję portalowi alekulturka za nieoczekiwaną reklamę. Maszyną losującą została moja mama, która wylosowała:
Cyrysię
 anonima o początku emaila niesia
 anonima o początku emaila aoida
Ciastka


Od tego wyroku nie ma apelacji. Proszę o przysłanie adresu na scarlett13@onet.eu
W ciągu dwóch tygodni dokona się wysyłka książek.
Gratuluję! : - )