niedziela, 30 listopada 2014

Conrad festival - spotkanie z Rają Shehedehem

http://www.peaceworkmagazine.org/pwork/0203/020314.htm
W dniach 20-26 października 2014 odbył się Conrad Festival. Organizatorami, jak co roku, są miasto Kraków, Krakowskie Biuro Festiwalowe oraz Fundacja Tygodnika Powszechnego. To wydarzenie odbywa się po raz szósty i tym razem gościł takie osoby jak m.in.: Paul Auster (autor Trylogii Nowojorskiej), czy też Boris Akunin (twórca cyklu kryminałów o Eraście Fandorinie).

Literatura powinna być wspólną płaszczyzną porozumienia pomiędzy skonfliktowanymi państwami. Nie, książki to nie jest gotowa recepta na pokojowe współistnienie. Ale mogą skierować spojrzenie na perspektywę drugiej strony konfliktu. Jak inaczej przyjąć ten odmienny sposób patrzenia na rzeczywistość jeśli nie poprzez literaturę? Literatura to jedyna okazja do przedstawienia swojej wizji świata. Książki pozwalają rozumieć powodowania niektórych ludzi. Plany, marzenia i obawy człowieka jako jednostki, ale też nadzieje, fantazje i wizje społeczeństw. Z tych powodów hasło przewodnie brzmiało: „Wspólne światy”. Zaproszono pisarzy z terenów objętych konfliktami zbrojnymi. Co ciekawe zapraszali obie strony konfliktu, by każda wyraziła swój pogląd. Tak uczyniono ze sporem dotyczącym antagonizmu palestyńsko-izraleskiego. Zaproszono Raja Shehadeh pisarza palestyńskiego, a dzień później Etgara Kereta pochodzącego z Izraela. Dzięki temu uczestnicy mogli poznać każdy punkt widzenia, zrozumieć przyczyny takich a nie innych zachowań, i Żydów, i Arabów.

Raja Shehadeh urodził się w Jafie. Jest prawnikiem i założycielem organizacji na rzecz praw człowieka o nazwie Prawda. W Polsce jego dzieła wydaje Wydawnictwo Karakter. Na spotkaniu pisarz opowiadał o tym, jak czuje się przeciętny człowiek w obliczu wojny. Gdy ludzie, których się zna – sklepikarze, pracownicy, osoby z którymi dochodziło do interakcji, stają po drugiej stronie barykady, dlatego że jest wojna. Tylko dlatego że on jest Muzułmaninem, a oni Żydami.

Pisarz ogromny żal do świata za sposób patrzenia na jego pobratymców, jak również za to, że stają po stronie Izraela, przez co podział wpływów w Palestynie jest nierównomierny. Przytacza tutaj przykład Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu, gdzie to Palestyńczycy mają ledwie 3%wpływów (tak zwana strefa A). Izraelici zaś uważają, że poza nią wszystko im się należy.

Pan Raja Shehadeh ma w sobie wiele złości. A także wiele rozgoryczenia. Nie tylko do Izraela, ale też do świata, który Palestyńczyków nie lubi. Jak dla mnie podstawowym pytaniem byłoby – dlaczego świat nie lubi Palestyńczyków? Dlaczego Europa spogląda na ich sytuację tak nieprzychylnie? Rozumiem desperacje. Ale czy wysadzanie się w powietrze jest dobrym językiem dyskursu? Pisarz uważa także, że Izraelici nie mają prawa do życia w Palestynie. W dyskusji przywołany został Amos Oz. Bardziej do mnie przemawia argumentacja Amosa Oza. To konflikt dwóch niezbywalnych praw. Palestyńczycy mają prawo do życia na tej ziemi, podobnie jak Izraelici mają prawo do istnienia ich państwa.


Zainteresowałam się mocniej konfliktem palestyńsko-izraelskim i zrewidowałam swoją wiedzę. Przez tłumaczenie spotkanie trochę się przedłużało, a sporo osób wyszło w trakcie. Mimo to dwie sale były pełne. Nie był to czas stracony. Uważam, że podobnie mogła uznać każda osoba zaangażowana politycznie. 

środa, 19 listopada 2014

"Wszechświaty. Pamięć" Leonardo Patrignani

Leonardo Patrignani
Recenzja tomu pierwszego. 
Tłumaczenie: Bożena Topolska
Tytuł oryginału: Multiversum
Seria/cykl wydawniczy: Wszechświaty tom 2
Data wydania: 20 sierpnia 2013
Liczba stron: 272


Drugie tomy trylogii okazują się zazwyczaj gorsze od poprzednich. Oczywiście nie chciałabym generalizować, ale jest to niepisana zasada, która, niestety, sprawdza się w przypadku „Wieloświatów”. Mam jednak nadzieję, że w ostatniej części serii Leonardo Patrignani da pełny popis swoich umiejętności.
Po tym jak asteroida uderzyła w Ziemię i nastąpił koniec świata, przetrwała tylko trójka podróżników pomiędzy wieloświatami. Przebywają w Pamięci, czyli w zbiorze wspomnień, gdzie bez końca można przeżywać swoje doświadczenia. Starają się odnaleźć drogę ucieczki z tej mentalnej pułapki i wrócić do domu. Tylko jak teraz będzie wyglądało ich miejsce życia? W rzeczywistym świecie minęły tysiące lat, a na zniszczonej Ziemi rozpoczęła się nowa era, a wraz z nią powstała kolejna cywilizacja, rządzona przez tajemniczą partię, która zapewnia ludziom szczęście i radość. Społeczeństwo egzystuje w sztucznym świecie dobrobytu.
Autor rozwinął koncepcję wieloświatów. Zapoznał mnie z prawidłami rządzącymi uniwersum stworzonym przez Patrignaniego i tym, jak poruszać się między rzeczywistościami. Pomysł na fabułę ciągle uważam za fascynujący i jedyny w swoim rodzaju. Podziwiam tak wielką kreatywność pisarza. Ma wystarczające umiejętności, by zaprezentować mi swoją wizję jasno, spójnie i klarownie. Ponadto w tej części wiele wydarzeń, które wcześniej wydawały się nielogiczne i bezcelowe, nabiera szczególnego znaczenia, co świadczy o tym, jak bardzo przemyślany jest każdy element fabuły. Sama intryga znajduje się gdzieś w tle, a autor jeszcze więcej czasu poświęca rozważaniom na temat natury wieloświatów niż w poprzednim tomie. O ile w pierwszej części takie wprowadzenie było interesujące, to w tej czytanie tylko o prawidłach rządzącychimaginarium zrobiło się nudne. Dlatego też nie rozumiem celu jego powstania. Według mnie pisarz powinien dokonać kompresji treści zawartych w tej powieści i podzielić na dwie pozostałe. Tym bardziej, że książki z serii „Wieloświaty” nie są olbrzymami pod względem liczby stron. Widzę, że Leonardo Patrignani stara się dozować napięcie, a jednocześnie odmierzać informacje małymi miarkami, szkoda tylko, że wprawił mnie również w irytację powodowaną niewiedzą.
Bohaterowie nie zmienili się od pierwszej części. Wciąż największą sympatią darzę Marca. Bardzo ucieszyłam się, że w „Wszechświatach. Pamięci” mocniej zaakcentowano jego obecność i nadano mu ważniejszą rolę. Zaś Jenny okazała się wyjątkowo irytującą dziewczyną. Potrafiła tylko narzekać i obrażać się, gdy ktoś nie zgadzał się z jej idiotycznym postępowaniem. Najgorzej traktowała Alexa, który był nią odurzony jak narkotykiem, co niejako mnie dziwi, ponieważ praktycznie jej nie zna. Czasem ich wzajemne uczucie podkreślano aż do przesady, ale rzeczywiście romantyzm tej relacji wzruszał i przejmował ciepłem.
Język niewiele się zmienił. Analityczne opisy świata przedstawionego są płynne i ładnie napisane. Tak jak sądziłam, to najlepszy aspekt trylogii. Nie mam im nic do zarzucenia, w przeciwieństwie do dialogów, które trąciły nienaturalnością. Postacie w książce „Wszechświaty. Pamięć” wyrażały się jak cyborgi. Co do samego stylu to podobało mi się to, że choć pisarz używał wielu trudnych słów niezrozumiałych dla laika w dziedzinie fizyki, którym jestem, to jednak po chwili tłumaczył ich znaczenie. Co najważniejsze, gdy definicje były wymieniane w tekście, nie brzmiało to sztucznie ani teatralnie, tylko ładnie komponowało się z treścią. Powieść przez te obszerne opisy stała się męcząca i obfitująca w dłużyzny. Wynika to z faktu, że książka dokładnie charakteryzuje świat przedstawiony w trylogii, o wiele skrupulatniej niż w pierwszym tomie. Gdy Patrignani opisuje nowe miejsce to opowiada o nim od A do Z. W teorii to dobrze, ale w praktyce, gdy czytam po raz enty o zawartości nic nieznaczącej dla treści lodówki, staje się to irytujące. Oczywiście zwrócę autorowi honor, jeśli okaże się, że informacja o tym, iż w chłodziarce znajduje się „woda o pojemności 35 ml” ma swoje uzasadnienie fabularne.
Akcja rozwijała się powolnie i mało dynamicznie. Większość powieści skupia się na koncepcjach wywodzących się z fizyki kwantowej. Brak wątków pobocznych jeszcze bardziej spowalnia akcję. To spowodowało, że moja uwaga często ulatywała w przestrzeń i trudno było mi się skupić na tekście.
Książka jest pięknie wydana na wytrzymałym papierze, zaś oprawę zrobiono z grubej tektury. Okładka tej części oszałamia. Niesamowicie mi się podoba! Użyto sporej czcionki ułatwiającej czytanie.
Wszechświaty. Pamięć” wyjaśnia wiele kwestii, jednak gdyby usunąć nieistotne opisy to zostałby fragment, który bez problemu można by dołączyć do pozostałych części. Widać, że autorowi nie brak pomysłów na futurystyczny świat, dlatego mimo wszystko nadal czekam na ostatni tom.



sobota, 15 listopada 2014

Wystawa w MOCAK-u

Byłam sobie na wystawie w MOCAK-u. Jak pewnie wielu się orientuje to miejsce, w którym prezentuje się dzieła sztuki współczesnej. Wywołuje ona wiele emocji, a czy można oczekiwać czegoś innego od sztuki? Jest wielu utalentowanych artystów potrafiących rysować. Ale jakie to ma znaczenie, jeśli realistyczne odwzorowywanie rzeczywistości już na nikim nie robi wrażenia. Sztuka współczesna to czyste, zsyntetyzowane emocje. Tylko one mają wartość. Dlatego też uprzejmie proszę o niepisanie „sam bym tak zrobił”. Nie zrobiłeś/-aś. I koniec. 





Na wernisażu było aż pięć wystaw. Jednak ja opowiem o tych, które zrobiły na mnie największe wrażenie i jednocześnie najbardziej pozytywne. Pierwsza to prace Juliana Opie. To artysta wszechstronny. Maluje, tworzy rzeźby, instalacje przestrzenne, jak i robi grafiki w programach komputerowych oraz filmy. Jego ulubionym tematem są ludzie. Jak często mamy okazje przyjrzeć się sami sobie. Tak dokładnie i dogłębnie? Rzadko. Za rzadko. Opie choć mocno upraszcza swoje postaci, obwodzi je czarnym, prehistorycznym konturem. Obwódka prymitywna, ale styl jak najbardziej pop art. Miło syntezy formy, wydobywa z tych postaci indywidualne cechy. Bardzo podobał mi się obraz (?) na sporej płycie LCD, który naśladował wyraz twarzy osoby stojącej naprzeciwko. 





Kolejna wystawa, która mi się spodobała to „Inspiracje literackie”. Dzieła pokazane w ramach tego wernisażu są bardziej klasyczne, przez co lepiej przyswajalne. Myślę, że też po prostu bliskie nam jako czytelnikom. Otóż przedstawiają to, co zostaje w umyśle czytelnika po przeczytaniu książki, osobiste wyobrażenia. Stworzyły ja dwie studentki. Jedna prezentowała swoje refleksje po „Tajemniczym ogrodzie” (Leny Achtelik). Podobało mi się, bo przedstawiają tę powieść jako dużo mroczniejszą niż zwykle wydaje się uważać. Obrazy są co najmniej niepokojące. Obrazy drugiej pani nie pozostawiły we mnie głębszych przemyśleń. Pani Boncel ma typowy sposób patrzenia na „Alicję w krainie czarów”. 




Część zdjęć jest robiona przeze mnie, inne pobrane z mocak.pl

piątek, 14 listopada 2014

"Boski tarot" + "8 prostych kroków do szczęścia według Buddy"

Jest wiele pięknych talii kart tarota. Większość z nich to prawdziwe, miniaturowe dzieła sztuki. Marzy mi się wiele talii, bo prawie każda ma chociaż jedną wyjątkową kartę, dla której warto zakupić cały komplet.

Boski Tarot sprawia, że świat wiruje użytkownikowi w głowie. Barwy atakują i porażają swoją intensywnością. Symbolika jest jasna i klarowna. W przypadku tej talii kart sprawdza się stwierdzenie, że nie trzeba uczyć się na pamięć symboliki, wystarczy spojrzeć na każdą kartę, przeanalizować obrazek i to wystarczy. Momentami męczą swoją soczystością i nasyceniem, ale to tylko momenty, gdy jestem utrudzona. Zazwyczaj mnie zachwycają i bardzo mi się podobają. Myślę, że to jeden z lepszych tarotów, jaki mi się trafił. Momentami książka dołączona do talii mówiła mi za mało na temat kart, ale od czego jest Internet. To nie problem w dzisiejszych czasach.

Karty są solidne i trwałe, oprócz pozłacanego brzegu, który pozostał mi na dłoniach już po paru użyciach. Dołączony został przecudowny, czarny, elegancki woreczek.

Ciro Marchetti to absolwent Croydon Collegue of Art. Oraz laureat licznych konkursów artystycznych. To grafik komputerowy, a jego dzieła były wielokrotnie umieszczane i doceniane w różnych publikacjach. Wydał już kilka inna talii np.: Pozłacany Tarot.

Te karty są intensywne i jak by to powiedzieć – „na bogato”. Początkowo oszałamiają, później, gdy lepiej je poznałam, zapał maleje i zaczynają irytować. Jak w każdej przyjaźni, teraz nastąpił etap akceptacji swoich wad i pokochania się.
7/10


Od 11 lat jestem buddystką. Przez długi czas mieszkałam w bardzo konserwatywnym mieście, choć mieście wojewódzkim, i z innymi wyznawcami miałam kontakt jedynie okazjonalnie lub przez Internet. Teraz mieszkam w ośrodku równie konserwatywnym, ale na tyle dużym, że znajdzie się miejsce nawet dla buddystów.

Buddyzm, wbrew pozorom, daje proste odpowiedzi. Dlaczego człowiek jest nieszczęśliwy? Bo świat nie jest taki, jakiego oczekuje. A świat nie ma obowiązku spełniać naszych oczekiwań. Nikt nie ma takiego obowiązku. Szczęśliwi możemy być, nie mając oczekiwań. Radość wypływa z wnętrza i może być niezależne od ludzi, przedmiotów czy zdarzeń.

Autor to mnich, doktor filozofii, napisał wiele książek dotyczących duchowości między innymi: „Medytacje buddyjskie”. Wykłada na Uniwersytecie Amerykańskim (nie znalazłam informacji, jakim, a na stronie wydawnictwa widnieje tylko taka enigmatyczna informacja). Uczy także buddyzmu. Prowadzi szkolenia i kursy medytacji. Jego lekcje cieszą się ogromną popularnością. W 2003 roku wydał swoją autobiografię „Podróż do uważności”.

Wiele rzeczy, które powinny nas czynić szczęśliwymi, w rzeczywistości stanowi źródło cierpienia. Autor „Medytacji buddyjskich” tym razem wskazuje najprostszą drogę do szczęścia, którą można osiągnąć dzięki 8 prostym krokom. W tej publikacji podsumowuje naukę Buddy o dążeniu do wewnętrznej radości oraz wiedzę psychologiczną o zdrowym stylu życia. Z jego pomocą nauczysz się eliminować te przeszkody, które blokują dotarcie do szczęścia. Dzięki temu uświadomisz sobie co dla Ciebie jest najważniejsze i osiągniesz spełnienie. Dostrzeżesz rzeczy i sprawy takimi, jakie są naprawdę, bez zbędnych emocji. Pozbędziesz się codziennego stresu, a zyskasz radość, która będzie Ci towarzyszyła nie tylko krótką chwilę, ale pozostanie z Tobą na zawsze. Twoje szczęście zależy od Ciebie.


W pierwszym rozdziale autor przedstawia podstawowe założenia buddyzmu w dużym skrócie. Opowiada o prawie przyczyny i skutku, Czterech Szlachetnych Prawdach, świadomości oraz umiejętnego zrozumienia.

W drugim dziale pisarz opowiada o podstawowych kwestiach, które musi opanować Buddysta – wybaczanie, odpuszczanie, życzliwość, odpuszczanie oraz umiejętne myślenie. Krokiem trzecim zaś jest umiejętne mówienie, czyli mówienie prawdy, przyswojenie prawdy, że słowa nie są bronią, mówienie łagodne, unikanie czczego gadania.

W kolejnych nauczyłam się umiejętnie działać oraz zarobkować. Umiejętny wysiłek jest tematem następnego rozdziału. Pan dr Bhente Henepola Gunaratana kończy, ucząc koncentracji i świadomości.

To bardzo dobra książka. W prosty sposób wyjaśnia skomplikowane prawdy. Autor potrafi jasno tłumaczyć, co jest dobrą cechą wykładowcy. Polecam osobom, które zainteresowane są buddyzmem.  

poniedziałek, 10 listopada 2014

"Pan Tadeusz" Adam Mickiewicz

Jako że mamy dziś istotne święto narodowe...
Data wydania: 30 września 2014
Liczba stron: 496

Wątpię, czy wydawnictwo MG zdaje sobie sprawę, jak wielką radość sprawia mi, wydając klasyki literatury. Po pierwsze lubię klasyczną literaturę. Po drugie mam naturę kolekcjonerki – lubię, gdy książki które posiadam są ładne. Nie mam fobii na punkcie czystości książek. Gdy się ich dotyka, to nie trzeba zakładać rękawiczek, ale lubię eleganckie oprawy. Takie zapewnia wydawnictwo MG, za co jestem ogromnie wdzięczna.

Tak mi strasznie wstyd za to, co opowiadałam o „Panu Tadeuszu” w czasach szkolnych. Że nudny, że głupi, że idiotyczny, że kto chce słuchać o zbieraniu grzybów przez bandę nierobów. Wręcz nie dowierzam, że mogłabym być kiedyś taką idiotką. Nie planuję opowiadać w tym tekście o tym, że Adam Mickiewicz to nasz skarb narodowy i że „Pan Tadeusz” to polski epos pisany trzynastozgłoskowcem. Każdy o tym wie, a jak nie wie, to się powinien dowiedzieć. A o czym będzie? Tylko o moich emocjach związanych z tą książką. Ale również o tym, jak to wspaniale jest się przenieść na Litwę, pomiędzy te cudowne łany pszenicy, pospacerować nad Niemnem i pooddychać powietrzem, którym oddychała niegdyś polska szlachta.

Bo tę książkę powinno się czytać wielokrotnie. Bynajmniej nie dlatego że epos i bla bla bla. Tylko dlatego że daje nadzieję. Jest w niej spokój, nawet w scenach batalistycznych, pogoda ducha, beztroska pomimo niekorzystnej sytuacji oraz nadzieja. W „Panu Tadeuszu” odnalazłam takie wytchnienie, którego szukać można jedynie w dawnych, szlacheckich dworkach. Tak bardzo brak takiej radosnej dostojności w dzisiejszych czasach.

Po tym jak przeczytałam gros książek o smutku i cierpieniu to prawdziwa uciecha przeczytać coś o tym, że musi być dobrze. Nie ma innej opcji., jak tylko ta, że będzie dobrze. Że na końcu zatańczymy poloneza i nie będzie to polonez w błędnym kole swoich kompleksów, tylko rzeczywisty wybuch uciechy.

A że przedstawiona szlachta jest trochę prostacka, kołtuńska, kłótliwa? To co. Mickiewicz wcale nie ukrywa wad polskiej szlachty. Po prostu mówi o nich jak matka o swoim niegrzecznym dziecku - z miłością. Grożąc palcem ze śmiechem i czułością.

Pan Tadeusz” to prawdziwa skarbnica wiedzy na temat obyczajów minionej epoki, zachowania, dawne gusta i guściki, stroje, zabawy i rytuałów. Miło jest się zanurzyć w takim odrębnym świecie, który jednocześnie jest tak daleki, a z drugiej strony jest naszą przeszłością i znajduje się w zbiorowej świadomości. Warto to docenić. I tu bynajmniej nie chodzi o patriotyczne dyrdymały (nie moja wina, że aktualnie patriotyzm kojarzy mi się tylko z paleniem tęczy), tylko o pamięć o tamtym świecie, który już minął, nigdy nie wróci. Trochę się tęskni do polonezów, i do zbierania grzybów, i polowań na niedźwiedzia. Cudownie sobie wyobrazić, że jestem w tamtej rzeczywistości.

Tradycyjnie wydanie MG jest przepiękne! „Pan Tadeusz” uzupełniony został ilustracjami Michała Elwiro Andriollego, które idealnie oddają to, co przedstawione w książce. Bezbłędnie wpisują się w klimat dzieła i czynią to wydanie kolekcjonerskim. Nie podoba mi się kolor okładki, ale to moja osobista preferencja. Nie wydaje mi się, by ten miętowy był dobrym wyborem, postawiłabym na bardziej klasyczny kolor.

Polecam „Pana Tadeusza” w tym wydaniu. Bardzo się cieszę, że go mam i mogłam znów poznać, bez etykietki „lektura szkolna”. To cudowna apoteoza wszystkiego co polskie. Mnie to powtórne czytania przypomniało, że Polska to nie tylko kwiat kwitnącej cebuli, ale też tradycja, dramatyczna historia i spokój wiejskich dworków szlacheckich.  

wtorek, 4 listopada 2014

"Bądź paryżanką, gdziekolwiek jesteś. Miłość, szyk i złe nawyki" Berest Anne, Diwan Audrey, de Maigret Carolina, Mas Sophie

  • Data wydania: 10.09.2014
  • Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
  • Liczba stron: 264



Co paryżanki mają w sobie, że patrzą na nie, jak na wzór, mieszkanki całej Europy, a w mężczyznach wzbudzą pożądanie. Łączą w sobie pozornie sprzeczne cechy osobowości, które urzekają wszystkie inne nacje świata. Jednocześnie są snobistyczne i mają do siebie dystans. Bywają dziecinne i niezależne. Otwarte i tajemnicze. Potrafią poświęcić całą siebie dla wyjątkowej osoby, będąc egocentrycznymi sukami. Niezdecydowanie i apodyktyczne. W taki sposób świat widzi Francuzki. A jak same siebie widzą? Czy są świadome swojej wyjątkowości? Czy paryżanki mógłby zaserwować porady, które pozwoliłby przejąć od nich trochę szyku i wdzięku? Mogłyby i właśnie to robią w publikacji „Bądź paryżanką, gdziekolwiek jesteś. Miłość, szyk i złe nawyki”.


„Noś czarną bieliznę pod białą bluzką. Będzie się kojarzyć z nutami na partyturze”


Jak zakwalifikować tę książkę? To specyficzny w swojej kategorii poradnik. A nietypowy dlatego, że nie ma gotowych recept, za to są scenki rodzajowe. Krótkie flesze z życia mieszkanek Francji na każdy temat. Znalazłam inspirujące przepisy, tak jak i fragmenty codzienności, w postaci wspomnień o wychowywaniu dzieci. Cztery kobiety, przyjaciółki i paryżanki chciały pokazać, co to tak naprawdę znaczy pochodzić z Francji i czy stereotypy na ich temat mają w sobie ziarno prawdy. Anne Berest, Audrey Diwan, Caroline de Maigret oraz Sophie Mas to autorki, które ujawniają tajemnice paryskiego życia.

„W gruncie rzeczy paryżanka czułaby się jak w raju, chodząc w trenczu nałożonym na gołe ciało”

Czego dowiedziałam się z tej książki? Naprawdę wielu ciekawych rzeczy, ale nie chcę opowiadać scenek umieszczonych w publikacji, bo to tylko psucie radości odkrywania. Starając się nie zdradzić fabuły „Bądź paryżanką, gdziekolwiek jesteś”, powiem o tym, że dowiedziałam się, jak bardzo wyczerpujące jest bycie naturalną pięknością i jak wielu godzin pracy wymaga wizerunek „w ogóle nie dbam o swój wygląd”. Jeszcze więcej nakładów energii wymaga przyrządzenie wykwintnej kolacji, o której mówimy „ależ, to banalnie prosta potrawa, przyrządzenie jej zajmuje tylko chwilkę”, podczas gdy spędziliśmy cały dzień przy garach. Poznałam też tajniki wzbudzania zazdrości u partnera. Oczywiście autorki nie gwarantują, że po zaserwowaniu ukochanemu spazmów zazdrości, on wciąż przy nas będzie.

W tej publikacji podoba mi się głównie jej różnorodność. Nie jest jednostajna, nie ma żadnych zadań do wykonywania jak to zwykle w poradnikach. To migawki życia codziennego, które doskonale charakteryzują paryżanki.

Jak napisałam, „Bądź paryżanką, gdziekolwiek jesteś” broni się różnorodnością. Nie tylko tematyczną, ale także formą ich zaprezentowania. To nie tylko opowieści, ale również cytaty, przepisy, a także fantastyczne, bardzo stylowe zdjęcia. To wszystko zostało wydane na grubym błyszczącym papierze, dzięki czemu przepięknie się prezentuje. Nie są to zdjęcia dodane od niechcenia, ale widać ogromny wkład pracy.


Język tekstu jest cudowny. Lekki, autoironiczny. Autorki mają ogromny dystans do siebie i do świata. Dostrzegają swoje wady i się z nich naśmiewają. Czyta się to z przyjemnością, a jeszcze z większą ogląda.

Myślę, że skorzystam z wielu rad. Po części Polki mogą się utożsamić z Francuzkami – podobnie ciekawe świata, życzliwe, piękne. Ale z drugiej strony mogłyśmy się nauczyć od paryżanek egoizmu, mniejszego przejmowania się otoczeniem.
Polecam.

8/10