sobota, 28 lutego 2015

„Krajobraz miłości” Sally Beauman

Tłumaczenie - Anna Dobrzańska-Gadowska
Tytuł oryginału - The Landscape Of Love
Wydawnictwo - Świat Książki
Data wydania - 2007
Liczba stron - 496
 
Oto kolejna książka z pretensjonalnym tytułem, która prezentuje całkiem interesujące wnętrze. Nie do końca rozumiem cel nazywania książki w ten sposób, bo emocje, które pojawiają się w powieści z miłością mają mało wspólnego. Więcej z namiętnością, z pożądaniem, pragnieniem posiadania, czy zemstą, a miłość wydaje się raczej czymś czystym i wzniosłym. Uczucia łączące bohaterów trudno nazwać miłością i raczej nie są pozytywne. Więc skąd „Krajobrazy miłości”?

Sally Beauman to przede wszystkim dziennikarka New Yorkera, Queen i Daily Telegraph. Jej poprzednie książki osiągnęły status bestsellera i przetłumaczono je na ponad dwadzieścia języków. Pisarka pokusiła się o napisanie „Opowieści Rebeki”, które są kontynuacją słynnej powieści Daphne du Maurier. Bardzo nie lubię takich książek, gdyż inny pisarz dopowiada historię napisaną przez innego autora.

Początkowo rzecz ma miejsce w 1967 roku. Powieść opowiada historię trzech sióstr zaprzyjaźnionych z biednym Cyganem Danielem oraz artystą Lucasem. Każda z nich jest inna. Julia to piękność, która pragnie zrobić światową karierę. Finn to intelektualistka zakochana w Danie. Najmłodsza Maise to dziecko z zespołem aspergera, ale w tamtych czasach ta choroba nie była rozpoznana. Ich losy splatają się, łączą i przeplatają. Wzajemnie się ranią i niszczą, czyniąc sobie wzajemnie coraz większe rany. Mieszkają w starym klasztorze z matką i dziadkiem.

„Krajobraz miłości” opowiadany jest przez różnych narratorów, dzięki czemu mogłam poznać każdy punkt widzenia. Bardzo mi się ta powieść podobała. Od samego początku opowieść Maise mnie wciągnęła, głównie dlatego że to bardzo ciekawa dziewczyna, która wszystko widzi, wszystko rozumie, a mało mówi. To daje idealną perspektywę, z której dowiadujemy się o wszystkim. Kolejni narratorzy uzupełniają się. Ta opowieść jest niezwykle złożona i skomplikowana, dlatego to doskonałe rozwiązanie, poprzez różnych narratorów pokazać, jaki wpływ miała każda postać na tę historię. Urzekła mnie atmosfera, jaka panowała w starym klasztorze. Trochę mistyczna, tajemnicza, niepokojąca. Żałuję tylko, że lepiej nie zostały wyjaśnione powodowanie najmłodszej siostry.
 
 
Książka wywołuje wiele emocji, głównie tych negatywnych. To powieść o ludziach, którzy ciągle się wzajemnie ranią. Dlaczego? Bo mogą. Bo w dzieciństwie ktoś kopnął im kota, a oni będą się mścić za to aż po kres wieczności. Tacy są dziecinni, tacy nieżyciowi.

Język był ładny, całkiem zgrabny, trochę za dużo przymiotników, ale całokształt brzmiał całkiem przyjemnie. Uroczo komponował się z treścią i dobrze oddawał dramatyzm sytuacji. Pisarka zmieniała delikatnie idiolekt zależnie od tego, kto był narratorem, ale to trochę zbyt mało.

Książka pozostawia wiele pytań i daje mało odpowiedzi. Pozostała w moim umyśle na długi czas i nie mogłam wyrzucić jej z pamięci. A próbowałam, ponieważ takie rozmyślania sprawiają mi ból. Dlaczego ludzie, którzy się kochają, muszą tak się ranić. Dlaczego odczuwamy potrzebę, by krzywdzić tych, którzy kochają nas za mocno? „Krajobrazy miłości” pozastawiają za sobą smutek i wielki żal. W tej rodzinnej rozgrywce wszyscy przegrali. Kiedy popełnili błędy? Kiedy się tak pogubili w labiryncie straconych szans?

Powieść wciągnęła mnie od początku do końca. Chciałam rozwiązać tajemnicę ciążącą nad tym opactwem, zrozumieć poczynania Maise i pojąć skomplikowane powiązania między bohaterami. Myślę, że polska okładka najlepiej oddaje atmosferę powieści i jest zgodna tematycznie z zawartością. Polecam osobom, które lubią sagi rodzinne z mroczną tajemnicą, ale też czytelnikom, którzy lubią powieści z dużym ładunkiem emocjonalnym.
8/10
 

piątek, 20 lutego 2015

"W milczeniu" Erica Spindler

Tłumaczenie - Klaryssa Słowiczanka
Tytuł oryginału - In silence
Wydawnictwo - Harlequin
Data wydania -16 stycznia 2015
Liczba stron - 496
 
Muszę przyznać, że jestem szczerze zaskoczona. To pierwszy kryminał, który przeczytałam z niekłamaną przyjemnością. Zawsze gdy oceniałam ten gatunek, to chodziłam wokół niego na palcach, bo nie chciałam skrzywdzić dobrej książki, tylko dlatego że nie lubię danego gatunku. Tym razem jest inaczej. Ten kryminał po prostu mi się spodobał i to już powinna być wystarczająca rekomendacja.

Ale pewnie nie jest, więc przejdę dalej. „W milczeniu” opowiada o dziennikarce Avery Chauvin. Jej ojciec popełnił samobójstwo. Dziewczyna wraca do swojego rodzinnego miasteczka, by zająć się pogrzebem i zdecydować, co zrobić ze swoim życiem po tej tragicznej śmierci. Wie, że jej ojciec kochał życie, pomimo tego że ostatnio miał trudny czas. Jak ktoś, kochany przez wszystkich, mógł tak po prostu odebrać sobie życie? W Cypress Spirngs dochodzą ją coraz dziwniejsze pogłoski o zaginięciach i tajemniczych śmierciach. W Avery budzi się zmysł dziennikarski i zaczyna badać sprawę. Odkrywa, że idylliczne miasteczko na Południu nie jest wcale tak idealne, za jakie chce uchodzić.

Nie jestem znawczynią kryminałów, ale nie będę oszukiwać. Domyśliłam się, jak potoczy się fabuła już w pierwszych czterech rozdziałach. Możliwe dlatego, że oceniam tę książkę pozytywnie pod wpływem euforii, że udało mi się odkryć mordercę, dzięki moim niebywałym zdolnościom dedukcyjnym. Fakt faktem, nie było to zbyt skomplikowane... Jeśli o to chodzi to Spindler, nie popisała się szczególną kreatywnością. To że wiedziałam, kto zabił oraz to, kto jest dobry, a kto zły nie zepsuł mi przyjemności z lektury. Muszę dodać, że próby motania fabuły wychodziły dość niemrawo. To takie mało finezyjne, gdy autorka tak prostacko wkłada w usta postaci „tropy”, które tak naprawdę są tylko fałszywymi wskazówkami.

Polubiłam główną bohaterkę, choć przyznaję, że irytowało mnie jej rozmemłanie życiowe i brak zdecydowanych działań. Reszta postaci została wykreowana dość dobrze. Lubię, gdy miejscem akcji jest południe w USA, bo ludzie tam to ciekawy obiekt badawczy. Wciąż mnie zadziwiają ich kostyczne poglądy.

Trudno mi jednoznacznie ocenić język tekstu. Z jednej strony podobały mi się krótkie, dynamiczne zdania, które sprawiły, że akcja mknie, a liczba nieprzeczytanych stron niepostrzeżenie się zmniejsza. Z drugiej jednak strony całość brzmi dość topornie i mało płynnie. Nie wiem, na ile winę można zrzucić na tłumacza, który używa słów, które wyszły już z użycia typu „kto zacz”. Niektóre słowa są błędnie użyte. Wysunęłabym nawet oskarżenie, że pisarz / tłumacz nie znają słów, których używają.

Poczucie humoru pisarki przypadło mi do gustu. Spodobały mi się drobne, narratorskie żarciki. Całe rozwiązanie zagadki było dobre i przyznam, że wydarzył się pewien fakt, którego nie przewidziałam i który sprawił, że skrzywiłam się z obrzydzeniem.

Lektura „W milczeniu” jest łatwa, lekka i przyjemna. Odbieram ją pozytywnie, w ogóle się przy niej nie nudziłam, jak przy innych kryminałach. Fakt, że pisarka zastosowała znany powszechnie motyw hermetycznej, małomiasteczkowej społeczności w ogóle mi nie przeszkadzał. Trochę zabrakło mi odpowiedniej atmosfery w tej dziwnej miejscowości. Chciałabym poczuć klaustrofobiczny charakter tego miejsca, niestety nie było mi to dane. Generalnie polecam, bo nawet ja, osoba stroniąca od książek z wątkiem kryminalnym, wciągnęła się w proces dochodzenia przez Avery przyczyn śmierci w Cypress Spirngs.
4/6
7-/10
 

sobota, 14 lutego 2015

"Pewnego razu w Paryżu" Diana Palmer

Tytuł oryginału - Once in Paris
Wydawnictwo - Mira
Data wydania - 16 stycznia 2015
Liczba stron - 304
 
Oto kolejne podejście do dzieł Diany Palmer. Tym razem nie było tak dramatycznie źle, jak przy „Norze”, jednakże „Pewnego razu w Paryżu” to moje ostatecznie pożegnanie z tą poczytną autorką. Kompletnie nie rozumiem jej dzieł, nie poruszają one we mnie żaden emocjonalnej struny, a co gorsza śmieszą mnie jej sposoby na zawiązanie akcji.

Diana Palmer to tak naprawdę pseudonim artystyczny Susan Spaeth Kyle. Swoją pierwszą książkę napisała jeszcze w latach 70. Wcześniej była dziennikarką radiową i telewizyjną. Wydała prawie sto książek, które przetłumaczono na mnóstwo języków. Gdy miała 45 lat poczuła pęd do wiedzy i postanowiła uzupełnić wykształcenie. Od razu machnęła trzy kierunki – filologię hiszpańską, archeologię oraz historię. Jej mąż też porzucił pracę, by oddać się graniu w rzutki. Amerykański sen. I tak sobie żyją, ona pisząc romanse, a on rzucając do tarczy. Tak sobie próbuję przełożyć to na polskie standardy... Ale może po prostu jestem złośliwa? Pewnie tylko zazdroszczę, że nigdy nie utrzymam się, grając w rzutki.

„Pewnego razu w Paryżu” opowiada historię Brianne, której matka krótko po tym, jak pochowała pierwszego męża, wzięła ślub z bogatą personą. Dziewczyna zawadza ojczymowi, więc wysyła ją do paryskiego internatu. Pierce to architekt, mocno zaangażowany w ochronę planety ziemi. Niedawno zmarła mu żona i wciąż boryka się z uczuciem pustki i samotnością. Pragnie popełnić samobójstwo. Brianne spotka go w Luwrze i rozpoznaje w nim kolegę ojczyma. Rozpoczyna z nim pogawędkę, dzięki czemu powstrzymuje go przed śmiercią. Czy Pierce odwdzięczy się dwa razy młodszej od siebie pannicy, ratując ją z rąk zdesperowanego ojczyma?

Lubię ten motyw – młodsza skrzywdzona dziewczyna, którą starszy mężczyzna uczy życia. Jednakże, by to wypaliło, dziewczę musi mieć, co nieco rozumu. Tym razem go nie uświadczysz. Zauważyłam, że Diana Palmer ma w zwyczaju tworzyć główne bohaterki głupie jak but, a jednak z aspiracjami do bycia wielkimi intelektualistkami. Czyta się o takich osobach komicznie. Nie ma nic śmieszniejszego niż przemądrzała nastolatka, która myśli i powtarza, że jest dorosła. Z byciem dorosłym jest jak z byciem damą – jeśli musisz zapewniać, że nią jesteś, to nie jesteś. Pisarka serwuje rozkoszne sceny, gdy to Brianne opowiada o swoich ocenach z matematyki poważnemu dorosłemu człowiekowi. I jeszcze ta idiotyczna udawana powaga, która zamiast dodawać bohaterce metaforycznych lat, to zamiast tego brzmi jak rozpuszczony bachor. Przykład? Otóż skarży na koleżanki, przez co wyrzucają jedną ze szkoły. Ciągle powtarza: „od pewnego czasu czuję się dorosła” - takie brednie może powtarzać tylko niedojrzała nastolatka. Podobnie jak „nie jestem dzieckiem, mam już 19 lat” - tak dziewczynko, a teraz wracaj do książek i ucz się do matury.

Z jednym autorka powieści ma rację. Jedyną wartościową cechą, którą posiada główna bohaterka to dziewictwo. Nie jest zbyt mądra, za ładna ponoć też nie, poczuciem humoru też nie grzeszy. Palmer daje ciągle do zrozumienia, że Brianna jest ciekawa dla mężczyzn, tylko dlatego że jest dziewicą. Nie obchodzi ich jej charakter, ani zachowanie, ważne że ma kawałek błony. Smuci mnie fakt, że gdy się nie ma żadnej pozytywnej cechy, którą można by zainteresować drugiego człowieka, to wówczas opowiada się każdemu, kto się napatoczy o tym, że jest się dziewicą.

Poza irytującą główną bohaterką „Pewnego razu w Paryżu” całkiem mi się podobało. Wydarzenia były ciekawe, choć momentami wydumane. Czytałam bardzo płynnie i szybko. Wydanie jest schludne i bardzo ładne, a okładka dość estetyczna.

Polecam osobom, które zaczytują się w romansach.
3/10
 
 

środa, 11 lutego 2015

Przejrzeć Anglików - Kate Fox


Tłumaczenie - Agnieszka Andrzejewska

Tytuł oryginału - Watching the English. The Hidden Rules of English Behaviour

Wydawnictwo - Muza

Data wydania -7 sierpnia 2014

Liczba stron - 624
Efantastyka
 

Jacy są Anglicy? Co to tak naprawdę znaczy „być brytyjskim”? Teoretycznie lot do Wielkiej Brytanii nie trwa zbyt długo, ale jak udowadnia autorka, inne nacje mają z Anglią tyle wspólnego co ziemianie z kosmitami. To zupełnie odmienna mentalność, poczucie humoru, obca „gramatyka zachowania”, jak sama to określa. Mnie najbardziej z tamtym krajem kojarzą się dwa różne seriale komediowe. Oba definiują angielski humor. Jeden to znany wszystkim „Latający cyrk Monty Pythona”, który aż skrzy się bystrym żartem, a szukanie w gagach nawiązań do kultury to zabawa sama w sobie. Z drugiej zaś strony jest „Benny Hill”. Tytułowa postać to podstarzały erotoman, któremu przyjemność sprawia klepanie po pupach młodych dziewcząt. I ponoć to także angielski humor. Ta różnica w sposobie żartowania obrazuje specyfikę tamtejszej kultury oraz podział klasowy i intelektualny społeczeństwa. 

Kate Fox trudni się antropologią społeczną. Jest również zastępcą dyrektora Centrum Badań Społecznych w Oksfordzie. Lubi dobrze zjeść, docenia luksus posiadania toalety w domu i centralne ogrzewanie. Dlatego w przeciwieństwie do swoich kolegów antropologów, postanowiła nie jeździć po odległych krajach, tylko zająć się środowiskiem, które zna najlepiej, czyli krajem swojego urodzenia. Absorbują ją kwestie gender, flirty, kultura pubowa, plotkarstwo, jedzenie, społeczne aspekty picia alkoholu, tematy tabu, e-maile, telefony, narkotyki, przestępstwa, przemoc, niepokoje społeczne i wiele innych. By przeanalizować kulturę brytyjską, pisarka musiała zrobić krok w tył i bezstronnie spojrzeć na zachowania swoje i rodziny. To niezwykle trudne, gdyż to, co dla Anglików wydaje się naturalne, poza Wielką Brytanią uznawane jest za dziwactwo. Nie tak prosto zdystansować się do samego siebie i przeanalizować swoje reakcje. Rzeczone badania autorka prowadziła od wielu lat, jak również realizowała liczne eksperymenty, z których niejednokrotnie wynikały zabawne sytuacje. 

Czym tak naprawdę jest narodowość? Czy to prawda, że jeden naród różni się od drugiego charakterologicznie? Wydaje się, że nie. Ilu ludzi, tyle osobowości. A jednak można określić jakiś ogólny schemat zachowań danego narodu. Jak to się dzieje? Gdy ktoś urodzi się pięćdziesiąt metrów od polskiej granicy, to nagle traci wszystkie typowo polskie cechy narodowościowe i zyskuje inne?
Książka jest obszerna i porusza wiele różnorodnych tematów. Sama wracam do niektórych ulubionych fragmentów, gdy chcę sobie przypomnieć jakąś ciekawostkę. Wiele się dowiedziałam; na przykład nie byłam świadoma, jak bardzo społeczeństwo angielskie jest klasowe i jak duże dzielą je różnice. W Polsce klasy są raczej płynne, nie tak prosto wywnioskować czy ktoś należy do grupy robotniczej, czy może do średniej niższej. Jednocześnie można „Przejrzeć Anglików” potraktować nie tylko jako wiwisekcję brytyjskiej mentalności, ale również jako podręcznik dobrych manier dla osób tam przyjeżdżających. Książka opowiada o tym, co wypada, a co jest w złym guście, a nawet bywa rażąco niegrzeczne. Ma w sobie wiele z publikacji naukowej. Dla takiej erudycyjnej literatury typowe są przypisy i ja, jako osoba nieprzyzwyczajona do zapoznawania się z takimi dziełami, byłam nimi trochę zirytowana i rozdrażniona. Rozpraszały mnie podczas czytania i nie pozwalały naprawdę wczuć się w lekturę, gdyż ciągle występowały jakieś dopowiedzenia lub odnośniki. 

Styl jest bardzo lekki , dzięki czemu „Przejrzeć Anglików” czyta się z wielką przyjemnością. Oprócz licznych przypisów nic nie wskazuje na to, że to literatura naukowa. Pisarka używa prostego języka, nie stosuje fachowej terminologii. Wręcz przeciwnie – słowo „bzykać” występuje aż za często. Irytowało mnie nieustanne odmienianie przez wszystkie przypadki „brytyjski” i „angielski”. Wiem, że to temat książki i trudno tego uniknąć, ale można by się chociaż postarać nie powtarzać ich non stop. 

Moje wnioski są takie, że każdy ma w sobie trochę z Anglika, a już zwłaszcza Polacy. Łączy nas to, że uwielbiamy narzekać, a wylewanie swoich żalów sprawia nam sporo przyjemności. Okazuje się, że angielskość to stan umysłu. Niektóre zapiski wręcz zadziwiają, typu hierarchia pogody, czyli rozpiska dotycząca najlepszej i najgorszej aury w Wielkiej Brytanii. Pisarka przedstawia taką oto gradację:
słonecznie i ciepło/letnio
słonecznie i chłodno/zimno
pochmurno i ciepło/letnio
pochmurno i chłodno/zimno
deszczowo i ciepło/letnio
deszczowo i chłodno/zimno
Prezentuję ją po to, by pokazać, jakimi absurdalnymi sprawami autorka się zajmuje. Nie wszystkie są takie, ale niektóre rozdziały i teorie uważam za zbyt wydumane. 

Polecam tę książkę fascynatom kultury brytyjskiej. „Przejrzeć Anglików” jest zabawna, (auto)ironiczna i bardzo lekka. Pisarka używa codziennego słownictwa i tekst czyta się bardzo szybko. Szczerze polecam, wszak wiele można się dowiedzieć. Dla ludzi niezainteresowanych angielskością ta wielka publikacja może być nużąca. Mnie się podobała i szczerze ją rekomenduję.
7/10


 

piątek, 6 lutego 2015

Lalka - Bolesław Prus

Wydawnictwo: MG
Data wydania: 1890
Liczba stron: 864


„Przecież dlatego kobiety wszędzie są niewolnicami, że lgną do tych, którzy je lekceważą.”

Co można powiedzieć o książce o której pisano już tomy, którą zachwalały miliony, a krytykowały tysiące. Obawiam się, że nic odkrywczego.
Nie chcę nawet w najmniejszym stopniu przybliżać fabuły. Sądzę, że ogólny zarys zna każdy. A jeżeli nie zna to mogę tylko zazdrościć, że macie lekturę tej powieści przed sobą. Że będziecie mogli ją poznawać i czuć smak nowości, będziecie mogli odkrywać to, co do tej pory było przed Wami ukryte. Zazdroszczę czytelnikom, którzy jeszcze nie rozsmakowali się w tej powieści, tym którzy nie przenieśli się wraz z „Lalką” do XIX-wiecznej Warszawy. A także tym, którzy nie byli jeszcze w sklepie Wokulskiego. Tym, którzy nie widzieli go wodzącego nieobecnym wzrokiem po swojej własności. Jest gdzieś daleko myślami. Przesuwa nieprzytomne spojrzenie po ludziach, którzy wchodzą, wychodzą, pojawiają się w jego życiu na krótko, mgnienie oka, by zniknąć nie zostawiwszy po sobie nawet śladu. Ale to przelotnie mgnienie oka wystarczyło, by życie Wokulskiego całkowicie się odmieniło. By zmieniły się jego plany, marzenia, pragnienia, cele. Mgnienie oka, przypadek, przeznaczenie, los?

„Sprawiedliwym jest to, że silni mnożą się i rosną, a słabi giną. Inaczej świat stałby się domem inwalidów.”

Nie wspomnę o genialnej analizie człowieka psychologicznego wykonanej przez Prusa. Mogliście dowiedzieć się tego na lekcjach języka polskiego. Powiem tylko o tym, że Prus jest mistrzem swoich czasów w prezentowaniu człowieka rozdartego wewnętrznie, tak złożonego, tak niejednoznacznego. Gdy tylko czytelnikowi wydaje się, że już uchwycił esencje danej postaci, wymyka się, przekształcając w zgoła odmienną postać. Wokulski próbuje uchwycić rzeczywistość, a my Wokulskiego. Nasz główny bohater poluje na momenty pełnej świadomości. Virginia Woolf pięćdziesiąt lat później nazwała te chwile „błyskiem rzeczywistości”. Czy Wokulski dogoni prawdę?

„Czasem w tej ucieczce przed samym sobą dogania mnie noc.”

Co szczególnie podoba mi się w utworach Prusa to fakt, że pomimo całego naturalizmu i realizmu w jego dziełach, on wciąż wierzy w człowieka. W „Lalce” widać, mimo ogromnej dozy krytyki właściwie wszystkich stanów. Wiarę w człowieka. W to że istnieją wartości moralne i warto ich szukać. Obok potępienia i nagonki jest nadzieja. W tej powieści widzę rozdarcie wewnętrzne samego Prusa, który w jednej chwili daje nadzieję, by sekundę potem zaprezentować wizję okropnego świata, w którym nie ma sprawiedliwości. Dobrzy ludzie się marnują, a źli zdobywają fortuny. Zacne kobiety umierają samotnie, złe są adorowane przez licznych wielbicieli.

„Bywają wielkie zbrodnie na świecie, ale chyba największą jest zabić miłość.”

Nie muszę chyba wspominać o wspaniałym języku utworu. Piękny, wysublimowany, kunsztowny, a przy tym bardzo przystępny, więc nawet osoby żywiące niechęć do klasyki mogą bez problemu przedzierać się przez meandry powieści. A to dlatego że pisarz ograniczył ozdobniki. Styl utworu wydaje się minimalistyczny. Autor zgrabnie radzi sobie ze stylizacją języka – niektóre postaci mówią gwarą, inne językiem inteligencji, jeszcze inne mową typową dla swoich zawodów, wypowiedzi kolejnych są komiczne itd.
Opisy wspaniale roztaczały krajobrazy w mojej głowie, w ogóle się nie nudziłam i czytałam z zapartym tchem. A już monologi wewnętrzne to istny majstersztyk. Dawno nie czytałam tekstu z tak potężnym ładunkiem emocjonalnym. Ukazanie tak głębokiego rozdarcia, tak burzliwej walki – Panie Prus, chylę czoła. 

„Poznajesz, kochasz, cierpisz… Potem jesteś znudzony albo zdradzony…”

Tyle piękna. Aż trudno to wyrazić słowami. Uwielbiam lektury szkolne i mam nadzieję, że MEN nigdy nie przychyli się do gniewnych krzyków dzieci, ażeby zmienić piękną klasykę na głupiutki, acz urokliwy współczesny chłam. 10/10
„Człowiek nietuzinkowy nie zechce zająć miejsca pośród tuzinów.”