Nie lubię powieści epistolarnych. Tak mam. Czytając je mam wrażenie, że pewne rzeczy umykają mi, nie mam pełnego wglądu w sytuacje, jak przy narratorze wszechwiedzącym. Jednak, jako że lubię czytać klasyków. Opinie o nich miewam różne, ale lubię ich znać i „zobaczyć na własne oczy” co też stworzyli. Przygoda z „Niebezpiecznymi związkami” zaczęła się od opartego luźno na kanwie tej powieści filmu pt.: „ Szkoła uwodzenia”. Swoją drogą film okropny. Ani to zabawne, ani odkrywcze. Jednak uznałam, że gdyby umieścić tę historię w epoce, bez tak rażącego wulgaryzmu, mogłoby wyjść coś interesującego. Dlatego też sięgnęłam po „Niebezpieczne związki” .
Pierre Choderlos de Laclos, autor owej powieści był (co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem) urzędnikiem i generałem. Wręcz zdumiało mnie gdy okazało się, że zwykły urzędnik i żołnierz, bez znaczenia na jakim szczeblu, może znać i przeanalizować tak wnikliwie ludzką naturę. Że też mężczyzna może być takim psychologiem i znawcą tego co ludziom w głowie siedzi… Do tego autor wydaje się być tylko obserwatorem zdarzeń. Nie ocenia, nie potępia jak i nie pochwala. Jednak znaczące wydaje się to jak intryganci skończyli. Chociaż „tych dobrych” los nie oszczędził.
Początek czytania był dla mnie problematyczny. Sporo postaci piszących do siebie, pojawiający się bez wyjaśnienia, ani przedstawienia. Nie wiemy kto jest kim. Następnie pojawia się jeszcze więcej postaci, ale w trakcie czytania złapałam rytm dzięki któremu zorientowałam się w zawiłościach powiązań bohaterów – kto jest sprzymierzeńcem, a kto wrogiem.
Czytałam tę książkę powoli, nie dlatego, że nie była interesująca. O nie! Czytałam powoli, z powodu języka. Języka który jak najbardziej pasuje do ówczesnych czasów jaki i kraju urodzenia pisarza. Bardzo kwiecisty styl wypowiedzi, bogaty w ozdobniki, przepełniony uroczymi frazesami i zwrotami grzecznościowymi. Niewątpliwie wzbogaca to książkę. Autor skupia się tylko na głównej intrydze, czasem któraś z postaci wtrąci jakąś dygresje, ale nie uświadczymy, żadnych opisów przyrody, pomieszczeń itp. Mnie to nie przeszkadza.
Postacie są stworzone idealnie. Informacje o nich są starannie odważone. Twórca przekazuje tylko to co ważne by odpowiednio zrozumieć przekaz powieści oraz motywacje bohaterów.
Godną uwagi uważam kreacje postaci markizy de Merteuil. Po przeczytaniu książki nie mam najmniejszej wątpliwości, że będzie moją ulubioną heroiną. Jest piękna, wyrafinowana, wszyscy uważają ją za cnotliwą i jak najbardziej bogobojną. Widzą ją tak, jak chce być widzianą. To urodzona manipulatorka, obracająca każdą sytuacje na swoją korzyść. Bezlitośnie wykorzystuje słabości przeciwników – szczególnie mężczyzn. Jest przezorna, a jej rozległe machinacje wprawiły mnie w osłupienie.
Owy film o którym wspominałam na początku świadczy o kunszcie pisarskim autora. Oraz o tym, że czasy się zmieniają, ale ludzie pozostają tacy sami. To, że stworzono współczesne dzieło na podstawie tej powieści jasno wskazuje, że wszyscy wciąż mają identyczne problemy jak nasi pobratymcy dwieście czy trzysta lat wstecz.
Znana i klasyczna już historia. Osobiście markizy nie lubię, co nie oznacza, że nie uważam jej za dobrze skonstruowaną postać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dla mnie książka była objawieniem wiele lat temu i do dziś uważam ją za arcydzieło. A też nie lubię powieści epistolarnych:)
OdpowiedzUsuńPolecam film S. Frearsa z lat 90-tych w doborowej obsadzie (John Malkovich, Glenn Close i Michelle Pfeiffer). Markiza de Merteuil żadnego czytelnika nie pozostawia obojętnym :)
Książka wydaje się bardzo ciekawa, ale trochę obawiam się po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńKocham również film 'Szkoła uwodzenia', więc może kiedys się skuszę.