Oto
kolejne podejście do dzieł Diany Palmer. Tym razem nie było tak
dramatycznie źle, jak przy „Norze”, jednakże „Pewnego razu w
Paryżu” to moje ostatecznie pożegnanie z tą poczytną autorką.
Kompletnie nie rozumiem jej dzieł, nie poruszają one we mnie żaden
emocjonalnej struny, a co gorsza śmieszą mnie jej sposoby na
zawiązanie akcji.
Diana
Palmer to tak naprawdę pseudonim artystyczny Susan Spaeth Kyle.
Swoją pierwszą książkę napisała jeszcze w latach 70. Wcześniej
była dziennikarką radiową i telewizyjną. Wydała prawie sto
książek, które przetłumaczono na mnóstwo języków. Gdy miała
45 lat poczuła pęd do wiedzy i postanowiła uzupełnić
wykształcenie. Od razu machnęła trzy kierunki – filologię
hiszpańską, archeologię oraz historię. Jej mąż też porzucił
pracę, by oddać się graniu w rzutki. Amerykański sen. I tak sobie
żyją, ona pisząc romanse, a on rzucając do tarczy. Tak sobie
próbuję przełożyć to na polskie standardy... Ale może po prostu
jestem złośliwa? Pewnie tylko zazdroszczę, że nigdy nie utrzymam
się, grając w rzutki.
„Pewnego
razu w Paryżu” opowiada historię Brianne, której matka krótko
po tym, jak pochowała pierwszego męża, wzięła ślub z bogatą
personą. Dziewczyna zawadza ojczymowi, więc wysyła ją do
paryskiego internatu. Pierce to architekt, mocno zaangażowany w
ochronę planety ziemi. Niedawno zmarła mu żona i wciąż boryka
się z uczuciem pustki i samotnością. Pragnie popełnić
samobójstwo. Brianne spotka go w Luwrze i rozpoznaje w nim kolegę
ojczyma. Rozpoczyna z nim pogawędkę, dzięki czemu powstrzymuje go
przed śmiercią. Czy Pierce odwdzięczy się dwa razy młodszej od
siebie pannicy, ratując ją z rąk zdesperowanego ojczyma?
Lubię
ten motyw – młodsza skrzywdzona dziewczyna, którą starszy
mężczyzna uczy życia. Jednakże, by to wypaliło, dziewczę musi
mieć, co nieco rozumu. Tym razem go nie uświadczysz. Zauważyłam,
że Diana Palmer ma w zwyczaju tworzyć główne bohaterki głupie
jak but, a jednak z aspiracjami do bycia wielkimi intelektualistkami.
Czyta się o takich osobach komicznie. Nie ma nic śmieszniejszego
niż przemądrzała nastolatka, która myśli i powtarza, że jest
dorosła. Z byciem dorosłym jest jak z byciem damą – jeśli
musisz zapewniać, że nią jesteś, to nie jesteś. Pisarka serwuje
rozkoszne sceny, gdy to Brianne opowiada o swoich ocenach z
matematyki poważnemu dorosłemu człowiekowi. I jeszcze ta
idiotyczna udawana powaga, która zamiast dodawać bohaterce
metaforycznych lat, to zamiast tego brzmi jak rozpuszczony bachor.
Przykład? Otóż skarży na koleżanki, przez co wyrzucają jedną
ze szkoły. Ciągle powtarza: „od pewnego czasu czuję się
dorosła” - takie brednie może powtarzać tylko niedojrzała
nastolatka. Podobnie jak „nie jestem dzieckiem, mam już 19 lat”
- tak dziewczynko, a teraz wracaj do książek i ucz się do matury.
Z
jednym autorka powieści ma rację. Jedyną wartościową cechą,
którą posiada główna bohaterka to dziewictwo. Nie jest zbyt
mądra, za ładna ponoć też nie, poczuciem humoru też nie grzeszy.
Palmer daje ciągle do zrozumienia, że Brianna jest ciekawa dla
mężczyzn, tylko dlatego że jest dziewicą. Nie obchodzi ich jej
charakter, ani zachowanie, ważne że ma kawałek błony. Smuci mnie
fakt, że gdy się nie ma żadnej pozytywnej cechy, którą można by
zainteresować drugiego człowieka, to wówczas opowiada się
każdemu, kto się napatoczy o tym, że jest się dziewicą.
Poza
irytującą główną bohaterką „Pewnego razu w Paryżu” całkiem
mi się podobało. Wydarzenia były ciekawe, choć momentami
wydumane. Czytałam bardzo płynnie i szybko. Wydanie jest schludne i
bardzo ładne, a okładka dość estetyczna.
Polecam
osobom, które zaczytują się w romansach.
3/10
Odpuszczę sobie tę książkę.
OdpowiedzUsuńHaha, ja też sobie daruję nie tylko książkę, ale i autorkę. Nie, żebym miała ją kiedykolwiek w planach, ale teraz tym bardziej odpuszczam ją bez żalu. ;)
OdpowiedzUsuńNie moje klimaty...
OdpowiedzUsuńOj te bohaterki, te udające najmądrzejsze i wszystko wiedzące są najgorsze... ;)
OdpowiedzUsuńNa razie typowe romanse mnie nie pociągają, ale nawet, gdy będę wybiorę inny kierunek. ;)
Pozdrawiam.
Ja zaczytuję się w romansach, ale akurat po Palmer w życiu bym nie sięgnęła, bo ona pisze gówno i jej książki koło prawdziwych romansów nawet nie leżały :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że bohaterka "serwuje" takie teksty, raczej nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńChyba pierwszy raz słyszę o tej książce, niemniej dużo nie straciłam ;)
OdpowiedzUsuńZaczytuję się w romansach, więc z chęcią przeczytam :)
OdpowiedzUsuńCzytałam jedną książkę tej autorki i mi się ona nawet spodobała, lecz o tej książce nawet do tej pory nie słyszałam i widzę, że nic nie straciłam.
OdpowiedzUsuńgłówne bohaterki głupie jak but, a jednak z aspiracjami do bycia wielkimi intelektualistkami - ah albo jest sie glupim, albo adrym, albo aspirujacym nie ma czegos takiego hahaha :D zgadzam sie idz sie dziecko uczyc :D skoro dla romansidowadlych ludzi tzn ze nie dla mnie :D
OdpowiedzUsuńJa też ostatnio zawiodłam się na tej autorce i jak na razie nie mam ochoty sięgać po kolejne jej książki.
OdpowiedzUsuńKiedyś czytałam namiętnie romanse. Kiedyś... kiedy to było. Teraz, choć je posiadam, to raczej nie czytam, chyba, że doprawdy jestem załamana ;)
OdpowiedzUsuńDiany Palmer przeczytałam trzy książki i muszę przyznać Ci słuszność. Tworzy bohaterki pozornie dorosłe, buntownicze i dziewicze. Skoro ja się z tym spotkałam i Ty także, to wychodzi, że taki ma schemat.
Podziękuję za tę lekturę i pozostawię ją z dala od siebie.
Na razie odpuszczę, trochę mam przesyt romansów ostatnio :)
OdpowiedzUsuńTeż przymierzam się do Nory, ale opornie mi to idzie... Ale chyba wolałabym przeczytać Pewnego razu w Paryżu :D
OdpowiedzUsuńNienawidzę tej książki z całego swojego książkowego serca :')
OdpowiedzUsuńSkoro tak, to widzę, że nie ma co się brać za tą książkę ;-)
OdpowiedzUsuń