Data wydania: grudzień 2010
Liczba stron: 240
Nie stronię właściwie od żadnego rodzaju literatury. Jestem
skłonna przeczytać książkę każdego gatunku. Jestem idealistką. Uważam, że dowolną
gatunkowo powieść można napisać dobrze i nawet, jeśli ów książka nie będzie
wartościowa pod względem merytorycznym, to będzie na tyle przyzwoicie napisana,
że miło spędzę przy niej czas, nie wyłapując nieustannie błędów, potknięć i
niedorobień. Dlatego też, bez zbytnich uprzedzeń sięgnęłam po „Pokręcone losy
Klary”. Kierowałam się zasadą – nie zawsze musi być mądrze i intelektualnie.
Czasem wystarczy, by było przyjemnie.
Jak wskazuje tytuł Izabella
Frączyk zapozna nas z pokręconymi losami Klary. Jest ona typowym
produktem XXI wieku. Piękna, młoda, wykształcona, zapracowana, w związku bez
przyszłości. I w pewnym momencie traci dosłownie wszystko – narzeczony ją
zdradza, traci pracę, pieniądze się kończą, samochód się psuje i nie ma gdzie
mieszkać. Co ma zrobić kobieta, gdy świat wali jej się na głowę?
Ta książka jest wyjątkowo
durna. Głupia. Pytka. Fabuła jest do bólu sztampowa. Czytałam wręcz z przymusu.
Chociaż wcale nie musiałam czytać, wszystko było tak oczywiste. Książka była
tak przewidywalna, że aż mi smutno. Autorka posłużyła się znanym schematem zmiany
całego dotychczasowego życia. Jak podejrzewam humor zawarty w książce miał ją
odróżniać od setek innych tego typu tworów. Szkoda tylko, że żarty zawarte w
powieści są kompromitujące Autorkę. Żeby były tylko nieśmieszne! Po prostu były
głupie, tępe. To poczucie humoru, którym miała Autorka mnie uwieść bazowało na
najniższych i najbliższych dna szczeblach komizmu. Ja osobiście tylko krzywiłam
się z zażenowania, gdy Pani Frączyk serwowała nam swoje żarty
przyrządzone a’la Klara.
Niby działo się bardzo wiele.
Niby główna bohaterka prowadzi życie pełne zawirowań, ale ta książka naprawdę
była nużąca. Albo wydarzenia były nudnawe, albo tak absurdalne, że aż mi się
żal Autorki zrobiło. Z niczego starała się zrobić coś. Za dużo wszystkiego.
Biegunka pomysłów, a akcja i tak stoi w miejscu.
Podejrzewałam, że ta Pani ma
lat –naście. Byłam w ciężkim szoku, że Autorka jest osobą dorosłą. Jej wypociny
na to nie wskazują.
Styl tekstu woła o pomstę do
nieba. Ja wciąż nie mogę uwierzyć, że osoby posługujące się takim językiem biorą
się za pisanie. Po pierwsze jest on niewyrobiony. Na pierwszy rzut oka widać,
że to debiut literacki. Niektóre sformułowania są błędnie użyte, a całość
tekstu jest bardzo sztuczna. Autorka nie posiada tzw.: lekkości pióra. Tekst
jest niesamowicie toporny. Co gorsza Pani Frączyk pisze językiem
obfitującym w kolokwializmy. Książka to literatura. Od słowa literatura
pochodzi wyrażenie „język literacki”, jakby któryś Autor zapomniał. Jakby kolokwializmów
było nam mało, to możemy radować oczy jeszcze dzikszymi tworami typu „plizzz” –
cokolwiek to znaczy. Podejrzewam, że to jest jakiś neologizm… W każdym bądź
razie, w języku, jakim posługuje się Autorka nie ma ani piękna, ani kunsztu.
Główna bohaterka to idiotka,
która ma zaskarbić sobie naszą przychylność poczuciem humoru. Jak niski poziom
prezentują jej żarty, napisałam wcześniej.
Nieśmieszna, przewidywalna,
nudna, ciężkostrawna. Autorka próbowała nadać jej lekkości żartami, nad
poziomem, których trzeba zapłakać. Ta książka jest płytka, a warsztat pisarski Izabelli Frączyk... Nie. Stop. Coś takiego jak
warsztat pisarski Izabelli Frączyk nie istnieje.
1/10
Za książkę dziękuję:
Polać setkę Scarlett!
OdpowiedzUsuńOdpuszczę sobie tę książkę, widać nie jest warta przeczytania. Tyle dzieł czeka, że nie będę tracić czasu :)
OdpowiedzUsuńZaprosiłam Cię do zabawy, szczegóły na blogu :)
Kiedyś o niej głośno było. Raczej po nią nie sięgnę
OdpowiedzUsuńcóż, po takiej recenzji trudno żebym po nią sięgnęła ;)
OdpowiedzUsuńMiażdąca recenzja. Też nie stronię od żadnego typu literatury, staram się sięgać po różne gatunki i przekonać się na własnej skórze, czy mi odpowiada. Jednak za tą książkę nie będę się rozglądać. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKsiążkę dosłownie zrównałaś z ziemią. Więcej - wdeptałaś głębiej i upewniłaś się, że już nigdy nie powstanie z martwych... mimo że podobnie jak ty potrafię przeczytać niemal wszystko, ufam ci i odpuszczam "Pokręcone losy Klary" :)
OdpowiedzUsuńO książce nigdy nie słyszałam, a po Twojej recenzji widzę, że nie warto tracić na nią czasu. Na pewno NIE przeczytam...
OdpowiedzUsuńPrzykro mi to stwierdzać, ale to, że ktoś pisze takie powieści to jedno, natomiast to, kto zdecyduje się wypuścić na rynek podobnego gniota to już zupełnie inna sprawa. Niestety trzeba też poznać co to jest "zła literatura", żeby móc docenić "dobrą literaturę" :)
OdpowiedzUsuńOMG!!! Będę omijać książkę szerokim łukiem :)
OdpowiedzUsuńKsiążka zdecydowanie nie dla mnie, będę się od niej trzymać na odległość kilometra (jak nie więcej). Szkoda tracić czasu na tak płytkie powieści.
OdpowiedzUsuńTa książka to chyba została wydana własnym sumptem czyli przez autorkę, więc wydawnictwa nie można obwiniać :)
OdpowiedzUsuńO matko, pojechałaś xD Ale bardzo dobrze, bo po książkę na bank nie sięgnę :)
OdpowiedzUsuńO, a ja myślałam że jest warta przeczytania, ale chyba sobie daruję.
OdpowiedzUsuńAleż ja lubię recenzje gniotów!
OdpowiedzUsuńMiło czasem przeczytać recenzję złej książki ;D
OdpowiedzUsuńTaka słaba nota mówi sama za siebie. Zresztą podparłaś ją solidnymi argumentami, więc będę omijać tą książkę z daleka.
OdpowiedzUsuńPatrząc już na samą okładkę skojarzyło mi się z jakąż słodką opowieścią o nastolatce, pisaną przez nastolatkę. Dużo się nie pomyliłam, choć postanowiłam sobie, że nie będę oceniać po okładkach. Co tam robi kogut?
OdpowiedzUsuńBędę ją omijać. :)
O morę, muszę tę książkę przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńCiut poważniej, ręce opadają na takie pozycje, ale co zrobić... Czasami zastanawiam się czym kieruje się wydawnictwo wybierając takie coś do druku, ale to ich już sprawa.
Podobnie jak Ty, zawsze daję szanse książkom, i nie ograniczam się do konkretnego gatunku, w końcu zawsze można odkryć coś innego, co może zrobi dobrze naszej łakomej duszy :)Jednak chyba czasami nie warto, bo tego typu próby poszukiwania literackiego ideału, mogą być bardzo bolesne.
Niee, mówię jej zdecydowane nie, już kiedyś o niej słyszałam i obiecałam sobie, że nie sięgnę i kropka!
OdpowiedzUsuńBleh, okropna książka...
OdpowiedzUsuńDziękujemy za szczerość i bezpośredniość!
O rany! W takim razie omijam.
OdpowiedzUsuńJeśli będę miała okazję to przeczytam. Mam ostatnio parcie na polskich twórców.
OdpowiedzUsuńA zastanawiałam się czy nie pobrać na fincie. Dobrze, że sobie odpuściłam.
OdpowiedzUsuńTo chyba sobie samobója strzeliłam tą recenzją, bo miałaś tę książkę pobrać ode mnie :-P
OdpowiedzUsuńOj zdecydowanie będę się trzymać z dala od tej książki :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny na blogu. Co do Twojego komentarza na moim blogu, to zależy od gustu, mi akurat seria o Sookie przypadła do gustu :)
Pozdrawiam :D
Uuu niezła recenzja. W taki czas zastanawiam się jak mogli wydać taką książkę, a tyle fajnych książek zapewne nie wydadzą.
OdpowiedzUsuńJaka bezwzględna recenzja! Brawo :)
OdpowiedzUsuńA ostatnio czytałam w internecie artykuł jak to w dzisiejszych czasach ciężko jest wydać książkę i jaką to surową selekcję prowadzą wydawnictwa przy promowaniu debiutów. Widocznie nie jest aż tak źle skoro na światło dzienne wychodzą takie gnioty.
OdpowiedzUsuńBędę omijać szerokim łukiem.
Dzięki za ostrzeżenie;)
OdpowiedzUsuńOstro...
OdpowiedzUsuńKiedyś już gdzieś na nią trafiłam i już wtedy mnie jakoś nie przekonywała. Widzę, że dobrze zrobiłam omijając ją szerokim łukiem ;)
OdpowiedzUsuńOhoho... no to już wiem, że czegoś tym razem nie przeczytam. Nie słyszałam wcześniej o tej książce, ale wierzę Ci na słowo - i nie będę po nią sięgała, skoro nie warto.
OdpowiedzUsuńNa szczęście rzadko natrafiam na książki, których autorzy najwyraźniej spali na lekcjach języka polskiego, ale gdy już tak się dzieje, denerwuje mnie to, że podobne publikacje w ogóle przechodzą cały proces od szuflady na półkę w księgarni podczas gdy o niektórych rewelacyjnych tekstach pewnie nie usłyszymy...
OdpowiedzUsuńTa książka - nie dla mnie ...
OdpowiedzUsuńHeh a poważnie się zastanawiałam czy się po nią nie zgłosić, gdy była dostępna na kanapie. Myślałam że będzie lekko i miło a tu taka niespodzianka...
OdpowiedzUsuńNo to sobie podziękuje i po książkę nie sięgnę :D Dzięki za ostrzeżenie ;P
OdpowiedzUsuńPokręcone losy Klasy w równie pokręconej książce , ostrzeżenie traktuję poważnie i trzymam się od niej z daleka :)
OdpowiedzUsuńZabawne jest to, że o wytykaniu błędów pisze osoba, która w swojej recenzji też ich kilka popełnia :) Dla przykładu podam dwa, ale jakże rzucające się w oczy: "ów książka" (oczywiście powinno być "owa", ten zaimek normalnie odmienia się przez przypadki) i "w każdym bądź razie" (albo bądź co bądź, albo w każdym razie).
OdpowiedzUsuńRecenzentka pisze, że żarty były głupie i tępe. A ja się pytam, dlaczego? Nie znalazłam żadnego argumentu dla potwierdzenia tych słów. Wynika z tego, że to po prostu odczucie recenzentki, a przecież poczucie humoru każdy ma inne...
Recenzentka porusza tez kwestię języka i zarzuca pani Frączyk używanie kolokwializmów. Przypuszczam zatem, że recenzentka nie słyszała o czymś takim jak stylizacja. Jeśli akcja powieści toczy się współcześnie, to raczej oczywiste jest, że język powinien naśladować rzeczywistość. A przecież na co dzień używamy właśnie kolokwializmów.
Nie bronię oczywiście tej powieści, bo jej nie przeczytałam. Ale z chęcią to zrobię, żeby skonfrontować wrażenia recenzentki z własnymi. W moim przypadku recenzja odniosła efekt odwrotny od zamierzonego :)
Pozdrawiam serdecznie,
Natalia
Do pierwszego anonimowego: Autor z wielkiej litery zapisuję z szacunku do jej osoby, gdyż pomimo tego, że napisała słabą powieść szacunek do niej jako człowieka jej się należy.
OdpowiedzUsuńCo do drugiego anonimowego: ja również piszę współcześnie a dlatego też mam prawo używać kolokwializmów i skąd wiesz, że moja wymowa nie jest stylizowana na język potoczny? To słaba obrona, lecz także w przypadku tej książki.
I wynika z Twojego komentarza, iż używasz kolokwializmów. Ja nie. Nie uznaję ich w mowie żadnej. Są dla mnie bezcelowym kalaniem języka.
Odnosząc się zaś do poczucia humoru to zadam pytanie (zapewne retoryczne, jak to zwykle bywa w przypadku anonimowych krytykantów), czyje odczucia humoru mam opisywać, jeśli nie swoje?
Droga Scarlett,
OdpowiedzUsuńoczywiście, że używam kolokwializmów. A wszystko dlatego, że język żyje i ewoluuje. Większym kalaniem języka jest popełnianie błędów, których u Ciebie nie brakuje. Hiperpoprawność zresztą też uchodzi za błąd. Ale przecież nie piszę tutaj, żeby się licytować, kto bardziej niszczy nasz piękny język. Musisz mu wierzyć na słowo, że nasza polska mowa jest dla mnie ogromnie ważna i okazuję jej sporo szacunku. A przy okazji kolokwializmów - słowo "tępe" również nim jest, dlatego uważam, że trochę sobie przeczysz.
Wtrącę jeszcze, że zapisywanie słowa "autor" w tym przypadku wielką literą (właśnie, wielką literą, a nie - z wielkiej. To rusycyzm, a zatem kalanie języka niepotrzebnymi obcymi wpływami) jest błędem. Wielkich liter jako wyrazu szacunku używa się, pisząc bezpośrednio do kogoś, tak jak ja teraz piszę do Ciebie (a nie do ciebie, bo choć Cię nie znam, to uważam, że również zasługujesz na szacunek).
Zgadzam się, że powinnaś opisywać swoje odczucia, chciałam tylko podkreślić, że nie podałaś żadnego argumentu na potwierdzenie swojej tezy. Tylko o to mi chodziło.
A z kolei odnośnie anonimowości - niekoniecznie chcę, żeby każdy w internecie znał mnie z imienia i nazwiska, wiedział, czym się zajmuję i tak dalej. Mam prawo do ochrony swojej prywatności i z niego korzystam, podpisując się jedynie imieniem. To też możesz traktować jako przejaw szacunku. I w przeciwieństwie do wielu anonimowych krzykaczy, mnie naprawdę zainteresowała Twoja opinia, dlatego tu wracam, żeby przeczytać Twoją odpowiedź na moje uwagi.
Pozdrawiam równie serdecznie jak poprzednio,
Natalia
Widzę, że poprzez podpisanie się okazujesz mi szacunek, dlatego też nie skasowałam Twojej opinii, ponieważ zastosowałaś się do mojej prośby podpisywania się.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że nie jestem zawsze poprawna i możesz być pewna, że błędów się wstydzę. I co do Autora to nie zgadzam się po pierwsze taka jest moja maniera, a po drugie dla mnie Autor jest prawie imieniem, czymś z czym można identyfikować się niemal imiennie. Pisarz, twórca, bez różnicy.
Moja dygresja na temat anonimowości bynajmniej nie uderzała bezpośrednio w Ciebie, tylko do ogólnej tendencji.
Kot zaś będzie chciał sprawdzić jak brzmią zaprezentowane w tej książce żarty i poczytać urzekające twory typu "plizz" to proszę bardzo. Mogłabyś jeszcze wyjaśnić mi zdanie " W moim przypadku recenzja odniosła efekt odwrotny od zamierzonego" bo nie wiem, co miała na celu moja recenzja, prócz tego że wyraża moje zdanie. Widocznie, wiesz lepiej - oświeć mnie :-)
Droga Scarlett,
OdpowiedzUsuńto, że coś jest Twoją manierą, nie sprawia, że przez to staje się poprawne. Zapisywanie słowa "autor" wielką listerą i tak jest błędem.
A Twoja recenzja nie miała na celu zniechęcenie czytelnika do tej książki? Wydaje mi się, że taki właśnie jest cel recenzji: zachęcić bądź zniechęcić do opisywanego dzieła. Ale mogę się mylić, nikt nie jest doskonały ;)
Pozdrawiam,
Natalia
Myślę, że konkluzją z naszego dialogu może być to, iż nikt nie jest doskonały.
OdpowiedzUsuńManiera jest moja - po pierwsze nikt nie musi tego czytać. Za czytanie mojego pisania nikt nie płaci. Po drugie, gdzie wyczytałaś, że moje teksty są recenzjami? Na całym moim blogu nie ma takiego stwierdzenia, ponieważ nie są nimi. Więc wychodzisz z błędnego założenia.
Po trzecie, dlaczego to, że używasz angielskiej interpunkcji jest poprawne, a rusycyzmy już nie? Po co kalać piękną polską mowę i interpunkcję angielskim sposobem zapisu?