Wydawnictwo: Harlequin
Data wydania: 2008-01-01
Ilość stron: 314
Ilość stron: 314
Rozumiem, że nie wszystko musi mieć głębszą treść. Pojmuję,
że nie wszystko musi wyrażać jakąś myśl. Lubię literaturę, która pozwala się
odprężyć i przy której możemy miło spędzić czas. Ale na boga, niechże każda
literatura posiada przynajmniej cień sztuki. W tej książce nie ma nic.
Powieść opowiada o zamożnym biznesmenie Burke Bishopie. Pragnie on mieć dziecko,
jednak nie chce się wiązać uczuciowo z żadną kobietą, a co dopiero żenić. Postanawia
wynająć kobietę, która powije mu niemowlaka. Stara się, by ta transakcja
pozostała tylko wymianą handlową. Z zaskoczeniem stwierdza, że przyszła matka
jego pociechy pociąga go jako kobieta i bardzo chciałby ją poznać bliżej…
Właściwie nie
wiem, co krytykować, bo powinnam zganić WSZYSTKO. Książka jest schematyczna.
Wydarzenia w niej rozgrywane są przewidywalne i oczywiste. Autorka nie wniosła
nic nowego.
Postacie to
tradycyjna romansowa banda – pokrzywdzona przez los empatyczna kobieta i bogaty
biznesmen broniący się przed uczuciami, ale w końcu ulegający pięknej niewiaście.
Bohaterowie byli płascy i to, że Pani Betts tak ich uprościła wywołało moją
ogólną irytację.
Styl tekstu
leży i błaga o pomstę do nieba. Ktoś, kto tak kaleczy język nie powinien w
ogóle brać się za pisanie. Maniera pisarska tej pani jest infantylna i tak
prosta, że aż prostacka. Osoba używająca takiego języka musi być emocjonalnym
niedorozwojem.
Książka nie ma
w sobie dosłownie nic, co mogłabym pochwalić. Pomysł jest sztampowy,
bohaterowie schematyczni, język pomnę milczeniem, a pomysłu brak, ponieważ temu
co przedstawiła autorka było już w romansach wiele razu i nie ma powodu, by
wałkować tę samą tematykę po raz enty.
Głupie to do
tego stopnia, że nawet nie ma o czym tak naprawdę pisać. Gniot i tyle w tym
temacie.
1/10
No cóż po książkę nie sięgnę (wystarczyło jedno spojrzenie na okładkę), ale Uwielbiam Twoje recki, wiec sprawiłam sobie tą przyjemność
OdpowiedzUsuńHa! Też ostatnio czytałam coś takiego :)
OdpowiedzUsuńNie ma co oczekiwać cudów po książkach z wydawnictwa Harlequin. Niemal wszystkie pisane są na jedno kopyto, czyli ckliwie i banalnie ale ja osobiście lubię od czasu do czasu czytać takie sztampowe romanse, więc mnie osobiście nie zraża twoja lodowata recenzja ;)))
OdpowiedzUsuńKarriba, każdy musi parę razy w życiu przeżyć takie potworki ;-)
OdpowiedzUsuńKsiążki nie czytałam i nie zamierzam, jestem pewna, że skrytykowałabym ją tak samo jak Ty, bo nie cierpię prostoty i pisania wszystkiego na jedno kopyto. A pierwszy akapit recenzji wyszedł Ci rewelacyjnie - zgadzam się w zupełności! :)
OdpowiedzUsuńobawiam się większość Harlequinów, ma takich poziom. nigdy nie odważyłam się żadnego przeczytać, jednak ich PR mówi sam za siebie.
OdpowiedzUsuńLubię takie lekkie, przewidywalne książki, ale na tą chyba się nie skuszę
OdpowiedzUsuńWłaśnie z tych wszystkich powodów, o których napisałaś nie sięgam po Harlequiny.
OdpowiedzUsuńTego się właśnie spodziewałam, gdy zobaczyłam, że to Harlequin. :P
OdpowiedzUsuńTwojej ocenie się nie dziwię, także nie przepadam za tego typu literaturą :)
OdpowiedzUsuńJa lubię tego typu literaturę - gdybym nie lubiła to nawet bym nie czytała przecież :-)
OdpowiedzUsuńLubię romanse tego typu, ale po tę książkę to ja nie sięgnę. Nawet taki romans musi coś sobą reprezentować...
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze takiego typowego harlequina... I nie wiem, czy kiedykolwiek to zrobię;)
OdpowiedzUsuń