Tytuł
oryginału: Stealing
Home
Data
wydania: 12 kwietnia
2013
Wielka miłość, szybki ślub, dzieci, dom i święty spokój. O
tym właśnie marzyła Maddie. I właśnie to zdobyła, a raczej sądziła, że zdobyła.
Świat wali jej się, gdy mąż odchodzi do ciężarnej kochanki. Jak ma odnaleźć się
w świecie kobieta, która nigdy nie była sama? Poza tym kto zatrudni kobietę,
która na dwadzieścia lat zawiesiła swoją karierę na kołku, by zająć się potomstwem?
Może wyjściem jest biznes z bliskimi przyjaciółkami. Ale czy Maddie się odważy?
A może przyzwyczajenia i konwenanse pokonają ją i nie odnajdzie w sobie
przebojowej kobiety, którą niegdyś była.
Czy mi się podobało? Bardzo! Historia jest ciekawa. Porusza
lubianą przeze mnie tematykę. Problemy rodzinne, życiowe historie oraz sposób
przeżywania przez dzieci rozstania rodziców. Książka odpowiada na pytanie jak
powinna zachować się matka w obliczu rozwodu. Każdy psycholog, każdy program śniadaniowy
odpowie – najważniejsze są dzieci. A Maddie w pewnym momencie tuż po
wyprowadzce męża z domu pyta: „A ja?”. Nie mówię, że jest egoistką, bynajmniej.
Cały czas myśli o swoim potomstwie, ale pokazuje, że ona też ma prawo do
szczęścia. Że ona też cierpi i to nie tylko dzieci potrzebują zrozumienia. Ona
także.
A wszystko to w małomiasteczkowej scenerii, gdzie wszyscy
się znają i wszyscy się obgadują. Każdy doskonale zna każdego, a byle pogłoska
zostaje rozdmuchana do wydarzenia roku. Takie klaustrofobiczne mieściny mają
swoisty urok, ale przez większą część książki, wścibstwo i natręctwo doprowadzało
mnie do szału. Do podobnego stanu doprowadziły mnie dzieci głównej bohaterki. Dwójka
z nich była wystarczająco duża, by zrozumieć, że mama nie jest tylko mamą, ale
ma też prawo do szczęścia. A chłopcy robili jej na złość, wściekali się, że
próbuje ułożyć swoje życie i byli wielce oburzeni, że się uśmiecha. Wierzę, że
autorka opisała możliwą sytuację – to reakcja obronna dzieci z rozbitych
rodzin. Ale z drugiej strony, gdy stawiałam się w sytuacji tych dzieci to nie
potrafiłam ich pojąć. Wszystko czego pragnę dla mojej matki to jej szczęście.
Nie wyobrażam sobie krzywdzić swojej matki, tylko dlatego, że tak, z powodu
kaprysu… bo tak. Jak robi to jej starszy syn.
Język tekstu jest dobry, dość przeciętny, ale przyjemny w
odbiorze. „Smak nadziei” porusza trudną, a jednocześnie bliską każdemu
tematykę, w sposób lekki i dający właśnie tę nadzieję. Powieść niesie sobą pozytywny przekaz i
promyki wiary we własne siły. Z przyjemnością śledziłam przemianę Maddie, choć
nie jestem przekonana, czy przemiana jest właściwym słowem. Główna bohaterka
przypomniała sobie tylko, jaka była. Jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi,
odnalazła siebie i na nowo zdefiniowała siebie, jako matkę, żonę i kochankę.
Polecam!
Jakoś nie ciągnie mnie do tej książki, więc po prostu ją sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńTwórczość Sherryl Woods miałam już okazje poznać za sprawą ,,Kronik portowych'', które mi się bardzo podobały. Takie ciepłe, zwyczajne powieści dla rozrywki. Widzę, że ,,Smak nadziei'' również przedstawia się całkiem interesująco, dlatego jeśli trafi w moje ręce, to przeczytam.
OdpowiedzUsuńZ chęcią po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńLubię małomiasteczkowe klimaty, więc naprawdę chętnie przeczytam:)
OdpowiedzUsuńMyslę, że powinna mi się spodobać
OdpowiedzUsuńKsiążka czeka już na swoją kolej na półce :). Lubię czasami poczytać takie "babskie opowieści', nieźle działają na rozluźnienie :).
OdpowiedzUsuńCieszę się, że taka wysoka ocena, bo na mnie lektura już czeka na stosie :)
OdpowiedzUsuńNie znam jeszcze tej autorki, ale dzięki tej powieści sądzę, że będę miała szansę ją polubić. Już sama okładka bardzo mnie kusi, taka delikatna, wiosenna. I fabuła może i zwyczajna, ale ma w sobie coś. Jak spotkam to na pewno przeczytam :)
OdpowiedzUsuńJak na razie nie, ale nie przekreślam ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że mogłaby mi się spodobać, więc jak tylko nadarzy się okazja to ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńKsiążka przeczytana i oceniam ją podobnie jak Ty :)
OdpowiedzUsuńCiekawa tematyka. Lubię od czasu do czasu przeczytać tego typu powieść. Mam jednak wrażenie, że niektóre rzeczy mogłyby mnie irytować - na przykład zachowanie dzieci bohaterki.
OdpowiedzUsuńNo nic, harlequiny omijam, więc poczekam na coś innego:)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze żadnej książki tej autorki, ciągle w planach.
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu sięgam po tego typu książki. A ta zapowiada się całkiem ciekawie :) Będę miała ją na uwadze :)
OdpowiedzUsuńPostawa głównej bohaterki bardzo mi się podoba i przypomina słowa z książki "Kolor purpury": "A jak się nie nauczy że na sądzie ostatecznym stanie we własnem imieniu to będzie tak jakby wogle nie żyła na tem świecie". Nie wiem czy pasują one do recenzowanej przez Ciebie książki, bo jej nie czytałam, ale po prostu nie można zapominać o sobie ;) Choć na "Smak nadziei" nie mam na razie ochoty ;)
OdpowiedzUsuńKsiążki nie czytałam, ale postawa dzieci - to już z życia wzięte. Nie znam z autopsji, na szczęście, ale widzę z obserwacji dzieci znajomych. Takie dzieciaki są zostawione przez ojca, świat się im zawalił. Więc teraz po pierwsze "wystawiają" matkę na próbę, na wiele ciężkich prób - sprawdzają, czy ona się podda, czy je zostawi. A jej potencjalne szczęście - to dla nich potencjalne zagrożenie. Boją się, że "ktoś" w jej życiu będzie ważniejszy... Samo życie...
OdpowiedzUsuńPiękna okładka i fabuła niczego sobie. Zapiszę sobie tytuł tej powieści.
OdpowiedzUsuńAwiola też mi się ogromnie podoba ta okładka!
OdpowiedzUsuńOla - wierzę, że niektóre dzieci tak mają. Jak napisałam, wiem, że to sytuacja z życia wzięta. Po prostu mnie to smuci. Jestem niewiele starsza od najstarszego syna Maddie i nie wyobrażam sobie takiego roszczeniowego traktowania mojej matki. Smuci mnie to i tyle. Dziękuję wszystkim za odwiedziny!
Mam wrażenie, że stwierdzenie "dzieci są najważniejsze" to często zwykły wytrych, który przysłania, że szczęście matki wpływa na dobro dzieci, a jeśli ta poświęci się całkowicie zapominając o sobie - prędzej czy później odwróci się to i przeciwko niej i dzieciom również. Książka mnie zaciekawiła, a już sama recenzja zmusiła do refleksji ;)
OdpowiedzUsuńO Kasiu, masz całkowitą rację. Trudno żeby nieszczęśliwa matka wychowywała szczęśliwe dzieci :-) Akurat Maddie udawało się to idealnie wyważyć. Dzieci były dla niej bardzo ważne i starał się, by jak najmniej cierpiały, ale miała też świadomość, że ona też może, a nawet powinna być szczęśliwa.
OdpowiedzUsuńTwórczości tej autorki nie miałam jeszcze okazji poznać.
OdpowiedzUsuńZainteresowałaś mnie tematyką. Układanie sobie życia na nowo przez kobietę po rozwodzie, jak i reakcja dzieci na to. Może być całkiem ciekawie.
Ciekawa i zachęcająca recenzja, tematyka może nie jest oryginalna, ale myślę, że bym z chęcią przeczytała.
OdpowiedzUsuń