Tłumaczenie: Agata Sylwestrzak-Wszelaki
Tytuł
oryginału:
Quand je pense que Beethoven est mort alors que tant de cretins vivent suivi de
Kiki van Beethoven
Wydawnictwo: Znak
literanova
Data wydania: listopad 2011
Liczba stron: 152
Rozpoczynając lekturę tej książki wierzyłam, że dam jej
maksymalną liczbę punktów. Naprawdę. Dotychczas czytałam jedną książkę Pana
Schmitta, mianowicie „Małe zbrodnie małżeńskie”, które ogromnie mi się
spodobały. W związku z tym miałam, co do tego autora wielkie wymagania. Ponadto
kocham miłością szczerą i dozgonną Beethovena. Jest jedynym klasykiem, który
tak mocno mnie porusza. Gdy po raz pierwszy wysłuchałam „Sonaty księżycowej”
płakałam. Pokochałam Beethovena z całym dobrodziejstwem inwentarza, z jego niepokojącym
marszczeniem brwi, z jego trudną muzyką, histerycznymi zapędami. Jego utwory
wywołują we mnie skrajności. Wiem, że Beethoven może obudzić moje najniższe
instynkty, jak i uderzyć w tę strunę wrażliwości, o której nawet nie miałam pojęcia.
Z tych wszystkich powodów miałam ogromne oczekiwania wobec tej lektury. Tak to
bywa. Im większe oczekiwania, tym większe rozczarowanie.
„Słuchać Beethovena to jak założyć buty geniusza i zdać
sobie sprawę, że mamy inny rozmiar.”
Książka składa się z dwóch części. Pierwsze opowiadanie
traktuje o tytułowej Kiki. Jest to kobieta w wieku podeszłym, mieszkającą w
domu starców, która pewnego dnia kupuje maskę Beethovena. Pokazuję ją swoim
przyjaciółkom, pytając czy słyszą muzykę. Gdy były młodymi kobietami, wszystkie
maski grały melodię, teraz nie słyszą nic. Co się zmieniło? Dlaczego Beethoven
zamilkł? Czy to kompozytor umarł czy coś w nich?
Autor opowiada nam historię jak to ów kobiety zmieniają
jakiś element swojego życia by na nowo usłyszeć melodię Beethovena.
„Wszyscy naziści sławili Beethovena i wielbili Wagnera. W
tamtych czasach kaci delektowali się koncertami, operą, a potem wracali do
swojej roboty, do usuwania Żydów. Kultura nie przeszkadza barbarzyństwu, tak
jak perfumy mogą ukryć smród.”
Uważam, że ten felieton był znakomity. Mimo że krótki, to
postacie były idealnie dopracowane. Każda była wyrazista, nie dostrzegłam
nikogo nijakiego. Autor zaserwował nam rozmaite charaktery, całą gamę wad i
zalet. Ponadto jest to opowiastka z przesłaniem. Ludzie uciekają od
rzeczywistości. Im boleśniejsza ona jest, tym dalej uciekają w przeciwnym
kierunku. Uciekając od cierpienia, zamykamy je w sobie, miast przeżyć je z
odwagą godną wojownika. Czy jesteśmy odważnymi ludźmi?
„Popatrz na twarz Beethovena kochana: on wie, że jest tylko
człowiekiem, wie, że umrze, wie, że jego słuch się pogarsza, wie, że z walki z
życiem nigdy nie wychodzi się zwycięsko, a jednak żyje dalej.”
I właśnie czytając to opowiadanie myślałam – tak, to jest
to. Schmitt jest jak Beethoven. Poruszył strunę w mojej duszy. I co się staje,
że tak drastycznie zmieniam opinię o tej książce? Ano przeczytałam część drugą.
W tym eseju Schmitt opisuje własne przeżycia. Jest to swoisty skrót
autobiograficzny. Nie jestem aż tak wielką fanką twórczości tego autora by
czytać jego biografię, nawet napisaną w telegraficznym skrócie. Autor opisuję
swoje życie w kontekście nastawienia do muzyki Beethovena. W teorii bardzo mi
się to podobało. Miło spotkać (nawet poprzez książkę) kogoś, kto czuje taki sam
zachwyt nad twórczością tego kompozytora. Do książki dołączona jest płyta, a
Schmitt analizuje każdy dołączony utwór. Jest to przyjemny dodatek, dzięki
któremu spojrzałam na tę muzykę nie swoimi oczami, a oczami tego autora. Jednak
w praktyce ten esej był zwyczajnie nudny. Coś w nim nie wyszło. Tak po prostu.
Mam wrażenie jakby autor nie wykorzystał do końca. Mimo że mam podobne
przemyślenia dotyczące Beethovena, to ta część książki mnie znudziła. A może właśnie,
dlatego, że podobnie dywaguję nad tym genialnym kompozytorem? Może gdybym
dopiero zapoznawała się z Mistrzem, to ta książka byłaby dla mnie objawieniem?
Kto wie. Faktem jest, że druga część książki nie przypadła mi do gustu i już.
„To właśnie jest odwaga. Piekielny upór, zawzięte posuwanie
się naprzód w ciemność, nadzieja, że na końcu jest światło.”
Jest jedna rzecz, która urzeka mnie w całej książce.
Poczułam muzykę. Wyłapałam muzykę na tych papierowych stronach. Szelest stron
brzmiał jak Hymn do radości. Delikatnie unosiła się wokół mnie i razem ze słowami,
„Kiki van Beethoven” wprowadziła w melancholijny nastrój.
„Kiedy nie masz talentu do niczego, trzeba mieć nadzieję, że
masz go, chociaż do życia.”
Autor opowiada o rzeczach ważnych, jeśli nie
najważniejszych. Cenię go za to. Wprowadził mnie w stan zadumy i odebrał mi
mowę na jakiś czas. Siedziałam zapatrzona w przestrzeń, pozwalając moim
nieposkromionym myślom płynąć. Właśnie dla takich chwil czytam. W stylu tego
autora podoba mi się to, że tworzy proste historię i potrafi wplątać w nie
pierwiastek filozoficzny. A jednak nie wydaje mi się to wymuszone, ani
intelektualizowanie na siłę. To proste opowieści z przesłaniem. A w prostocie
zawsze tkwi największa moc. Gwarantuję, że jeśli posiadacie, choć ułamek
wrażliwości na muzykę usłyszycie na stronach tej książki melodię Beethovena. Autor
przy pomocy tej książki przekazuje nam wartości wyznawane przez samego
kompozytora. Pomyślmy. Dopadła go choroba, która właściwie dla kogoś, kto
zajmuje się muzyką jest wyrokiem śmierci dla jego kariery. Ale on się nie
poddał. Nawet, gdy był całkowicie głuchy to komponował olśniewające utwory. Ilu
z nas poddałoby się? Pewnie większość. Beethoven doskonale zdaję sobie sprawę,
że jest tylko człowiekiem, ale jego postawa wcale nie jest rezygnacją, tylko
upartym parciem do przodu mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Jego muzykę
tworzyło cierpienie. Nuty rodziły się w bólach.
„Mizantropia to znak rozpoznawczy największych humanistów.”
Mimo filozoficznych wywodów, książka tchnie optymizmem i
pozytywną energią. Uważam, że autor wierzy, że świat nie jest jeszcze stracony.
Że może jeszcze kiedyś odnajdziemy Beethovena.
„Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje…”
Znalazłam kilka uchybień. Jednak za mojego ukochanego
Beethovena, za dźwięki muzyku słyszalne za pośrednictwem słów autora, za to, że
pogrążyłam się, choć na chwilę w zadumie daję 8/10 i wyrażam nadzieję, że inne
książki autora prezentują wyższy poziom.
„Kto umarł? Beethoven czy my?”
Nie wiem czy lubisz fantazy. Imię wiatru - to książka, w której usłaszałam muzykę:) Teraz będę musiała sięgnąc po "Kiki..."
OdpowiedzUsuńZastanowię się nad tytułem. Nie jestem do końca przekonana, czy lektura byłaby dla mnie odpowiednia.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Chyba zupełnie nie dla mnie. Dawno nie czytałam nic Schmitta, ale jego poprzednie książki pozostawiły mieszane uczucia.
OdpowiedzUsuńMiałam ją w dalekich planach, ale teraz widzę, że muszę ją przeczytać jak najszybciej.
OdpowiedzUsuńZe Schmitta czytałam tylko "Oskara i panią Różę" i bardzo miło wspominam, mam kilka jego książek, ale widzę, że w Kiki muszę się zaopatrzyć jak najszybciej :)
OdpowiedzUsuńCzytałam i przyznam, że choć nie słucham muzyki klasycznej to Schmitt przedstawił mi ją w ciekawy i zachęcający sposób :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Lubię twórczość Schmitta, więc mam tę książkę w planach. Przejdę się niedługo do biblioteki i przejrzę zbiory, może znajdę tam "Kiki van Beethoven". :)
OdpowiedzUsuńZupełnie zapomniałam, że mam u siebie na półce tę książkę. Jedynie słuchałam do tej pory aby płytę, która była załączona do tej publikacji jako dodatek. Muszę zatem wziąć się teraz i za książkę.
OdpowiedzUsuńzupełnie nie moja bajka niestety :(
OdpowiedzUsuńNie ciągnie mnie do twórczości tego autora zupełnie, ale nie wykluczam, że kiedyś zmienię nastawienie. Póki co odpuszczam. Sądzę, że osobisty stosunek autora do Beethovena również wynudziłby mnie niemiłosiernie.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że mam ogromną ochotę na tę powieść. Ogromną! :D
OdpowiedzUsuńkiedyś o tej książce słyszałam, ale jakoś mnie do niej nie ciągnęło
OdpowiedzUsuńmoże kiedyś..
Książka zdecydowanie nie dla mnie, ale po autora w przyszłości chętnie jeszcze sięgnę
OdpowiedzUsuńJa dałam trochę niższą ocenę, bo 6, bo mi również druga część książki się zbytnio nie podobała.
OdpowiedzUsuńKsiążkę wygrałam w konkursie, ale do tej pory nie miałam okazji ją przeczytać. Twoja recenzja mnie zachęciła, więc na dniach po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńPrzyjemna recenzja :). Myślę, że po "Oskarze i pani Róży" jeszcze nie raz dam szansę Schmittowi. Pod względem tematycznym może niekoniecznie sięgnę po "Kiki...", ale jeszcze zobaczę ;). Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńPan Schmitt oczarował mnie pozycją "Kwiat Koranu i Pan Ibrahim" i od tego czasu przeczytałam już kilka jego pozycji. "Kiki.." także. I byłam oczarowana nie tylko dlatego, że uwielbiam Beethoven, ale również dlatego, iż styl autora jak najbardziej mi leży, a jego pozycje czytam nie tylko z uśmiechem na ustach, ale również błyskawicznie ;)
OdpowiedzUsuńNie jestem przekonany co do lektury :< To chyba nie moja tematyka :c Czytalem jedynie "Oskara i panią Różę". Książka podobała mi się ale jego twórczość jakoś mnie nie zachęca :/ Przy okazji u mnie nowa recenzja!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
To już druga recenzja powieści Schmitta, którą dziś czytam (ale mi się zrymowało). Mimo, że jakoś bardzo nie przepadam za muzyką klasyczną, to coś ciągnie mnie do tej książki. Nie zachwycam się twórczością tego autora, ale czytałam ostatnio "Trucicielkę" i bardzo mi się podobała. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWiem, że po jednej książce nie można pokochać autora za jego twórczość. Ale po przeczytaniu "Oskara i Pani Róży" tak właśnie czuję. Wiem, że kiedyś sięgnę po kolejne książki tego autora. Dziękuję Ci za recenzję. Pozdrawiam. ^^.
OdpowiedzUsuńSchmitta pokochałam miłością wielką po "Dziecku Noego". Od tamtej pory każda jego kolejna książka sprawia, że szybciej bije mi serce. Jednak Kiki, to w moim odczuciu jedna z jego najlepszych książek. Niepozorna,a bo niewielkich rozmiarów, ale jak obfitująca w treść!
OdpowiedzUsuńPrzyznam że chciałabym przeczytać tę książkę, a płytka sprawia tylko, że bardziej tego pragnę ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Mi podobała się tylko pierwsza część tej książki. W drugiej Schmitt próbował trochę filozofować. Zdecydowanie wolę go bardziej w powieściach i opowiadaniach niż takich wywodach.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: Rewelacyjna recenzja. Przemyślana z odpowiednio dobranymi słowami. Ostatnio dwa razy zastanawiałam się nad tą książeczką, ale jednak zrezygnowałam. I chyba dobrze. Po przeczytaniu tej recenzji wiem, że to nie jest do końca książka dla mnie, znudziłabym sie i zawiodła. Przynajmniej teraz...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Klaudyna
O, na mnie też "Małe zbrodnie..." wywarły ogromne wrażenie, ale akurat "Kiki..." oceniłam nisko (jeśli dobrze pamiętam to 3/10). Niestety ta książka Schmitta zawiodła mnie najbardziej...
OdpowiedzUsuńWidzę, że zgadzamy się do oceny tej książki. Dla mnie również pierwsza część była znacznie lepsza, niż ta druga. Mimo to całą książkę oceniam bardzo pozytywnie. Cenię Schmitta za to, że tak pięknie potrafi mówić o ważnych sprawach. Poprzez humor opowiada o trudnych sprawach i zawsze dodaje człowiekowi otuchy.
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze, ale po Twojej recenzji widzę, że może mi nie przypaść do gustu. Mimo to, przeczytam, żeby się o tym przekonać :)
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko jedną książkę tego autora, ale planuję sięgnąć jeszcze po inne z ciekawości, możliwe, że po tę również :)
OdpowiedzUsuńTa krótka książka to coś zdecydowanie dla mnie. Akurat mam ochotę na utwór, który wprowadziłby mnie w stan zadumy ;)
OdpowiedzUsuńP.s. Bardzo udana recenzja :)
Nie czytałam jeszcze tej książki, ale kocham muzykę klasyczną. Beethovena w szczególności, chociaż nie tylko. Pióro Schmitta również uwielbiam. Nigdy jeszcze mnie nie zawiódł. Polecam Ci inne jego utwory. "Kii..." przeczytam z wielką chęcią. Ciekawa jestem jak autor czuje tę wyjątkową muzykę... :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię czytać kolejne powieści Schmitta, dlatego chętnie sięgnę po "Kiki...", której jeszcze nie miałam okazji poznać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Mnie jakoś specjalnie nie zachwyciła, ale każdy ma inne gusty. ;)
OdpowiedzUsuńTo pytanie: „Kto umarł? Beethoven czy my?” odbija się echem w mojej głowie.
OdpowiedzUsuńKsiążkę mam w mojej biblioteczce ;)