Mężczyzna ma na imię Theophiloctos. Co oznacza „idący za Bogiem”. W skrócie Teddy. Jest Grekiem i wymaga od swoje żony bezwzględnego posłuszeństwa. Ma być typową grecką żoną.
Ethel jest Amerykanką i Teddy wie, że nie spodoba się ten fakt jego greckiej rodzinie „Amerykanka dla zabawy, Greczyna do małżeństwa”, jednak upiera się i przedstawia swoją narzeczoną ojcu. Mimo początkowej niechęci ojciec Costa akceptuje Ethel. Ona nie szczędzi wysiłków by ją polubił. Przeradza się to w chorą fascynacje, dziwny nałóg. W pewnym momencie można się zastanawiać kogo kocha bardziej syna czy ojca?
Ethel błądzi. Rzuca się w kolejne przelotne związki, o coś jej chodzi – nikt nie wie o co. Ona sama nie wie czego chce. Jest bezwolna, ale posiada wokół siebie destrukcyjną aurę. Niszczy wszystkich wokół siebie, nawet nie do końca będąc tego świadomą. W książce została porównana do modliszki. Mnie kojarzy się z bluszczem – oplata innych jak bluszcz, wysysa z nich wszystko co dobre.
Jestem zachwycona tą książką. Urzekło mnie jej nacechowanie emocjonalne. Nie można wobec niej przejść obojętnie. Gdy Ethel robi coś niemoralnego/złego/głupiego można nie rozumieć jej pobudek, ale ja rozumiałam jej uczucia, wczuwałam się w jej sytuacje i całkowicie rozumiałam, że musi zrobić to co robi.
Na kolana powaliły mnie pokrętne myślenie bohaterów i ich sieć zależności i związków między postaciami. Przyjemnością było rozsupływanie węzełków ich uczuć.
Co dziwne polubiłam główną bohaterkę. Mimo jej irytującej niepewności i chwiejności mocno kibicowałam by jej się udało. By znalazła to czego szuka. Chciałam by była szczęśliwa. By w pewien sposób zrozumiała, że to czego szuka nie istnieje. Że żaden mężczyzna nie zna sekretów wszechświata. Nikt tak naprawdę nie wie jak żyć. Chciałam by otrząsnęła się z letargu.
Jak najbardziej polecam. Jeśli moja wypowiedź jest w jakimś sensie nieskładna to wynika to z faktu euforii i stanu depresyjnego po przeczytaniu owej książki.
"Nikt nie może pomóc nikomu. A nawet nie powinien."
6/6