Data
wydania: 24 stycznia
2013
Liczba
stron: 256
Krytyka przychodzi mi automatycznie. Chwalenie jest
trudniejsze. Szczególnie wtedy gdy książka wspina się na literackie wyżyny.
Chciałabym ukazać jak bardzo dana pozycja jest genialna, ale czuję się zbyt
mała, zbyt niekompetentna, by to robić. Boję się, że moje słowa umniejszą moje
myśli, a to poniży książkę. Niemniej z drżącym sercem spróbuję przybliżyć
maestrię „Sklepów cynamonowych”. Mam nadzieję, że nie zdeprecjonuje wartości
prozy Brunona Schulza.
„Najlepsi
nie byli wolni od pokusy dobrowolnej degradacji, zniwelowania granic i
hierarchii, pławienia się w płytkim bycie wspólnoty, łatwej intymności,
brudnego zamieszania.”
Miejscem akcji jest ulica Krokodyli. Ale to tylko
umowna przestrzeń. Nic w „Sklepach cynamonowych” nie jest stałe. Ulica
Krokodyli często ewoluuje, przeobraża się, zmienia, tworzy labirynt, wszystko
płynie, przemianowuje, układa w zawiłe parantele. Przy tym wszystkim jest
tandetna, pretensjonalna, przesiąknięta nowoczesnością. Ulica Krokodyli ma swój
urok, taki jaki posiadają rzeczy wyuzdane, kiczowate, prymitywne, duszne i
ułomne. Na ulicy Krokodyli wszystko jest kopią kopii, imitacją prawdy, cienkim
odbiciem rzeczywistości. Czas akcji jest przedziwny. Płynie swoim rytmem, nie
obejmują go żadne zasady. Kluczy po labiryntach miejsca akcji. Skojarzyła mi
się książka „1Q84” Murakamiego, gdzie to czas zawijał się w precelka.
„Materii
dana jest nieskończona płodność, niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna
siła pokusy, która nas nęci do formowania. W głębi materii kształtują się
niewyraźne uśmiechy, zawiązują się napięcia, zgęszczają się próby kształtów.
Cała materia faluje od nieskończonych możliwości, które przez nią przechodzą
mdłymi dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w
sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z siebie w
ślepych rojeniach wymajacza.”
Narratorem jest Józef, który posiada cechy samego Schulza. Dzieli
się z czytelnikiem swoimi rozterkami, pragnieniami, marzeniami i
spostrzeżeniami. Marzy o wolności, spełnieniu swoich marzeń, uwolnieni spod
kurateli innych. Ucieleśnieniem tych fantazmatów są pachnące dziką egzotyką –
sklepy cynamonowe. Większość opowiadań skupia się na relacji ojciec – syn. A
raczej na tym jak syn obserwuje oddalonego od rzeczywistości ojca – łącznika między
tym, co prawdziwe, a tym co mistyczne. Zupełnie wyalienowanego, szukającego
drogi ucieczki. Rozdarty wewnętrznie między tradycyjną rolą mężczyzny, a
pragnieniem tworzenia – bycia demiurgiem. I tworzy – formuje pierwotną
substancję, jaką jest materia. Ojciec widzi potencjał materii, dostrzega
miliony istnień w niej drzemiących. Warto zauważyć, że w przeciwieństwie np. do
bohaterów romantycznych ociec nie konkuruje z bogiem. W opowiadaniu „Traktat o
manekinach” podkreśla jak bardzo ułomne, naśladowcze, tandetne jest jego
tworzenie, jakieś takie prowizoryczne, brak w nim pierwiastka boskości. Ludzie
nauczyli się powoływać do istnienia twory kiepsko naśladownicze. W tle
przewijają się inne postacie, ale są one tylko scenografią do eksploracji syna
i „dziwnostek” ojca. Reszta ludzi w świecie prozy Schulza? Stworzeni są z
nieskończenie plastycznej materii, która daje się swobodnie kreować. Materia,
czyli treść jest tak silna, że przekształca się w formę, aż w końcu rozsadzę ją
od wewnątrz. Ale czy zastyga? Wydaje mi
się, że nie. Na ulicy Krokodyli przecież wszystko płynie. Podczas tej
amatorskiej analizy psychologicznej warto wziąć pod uwagę zainteresowanie
Schulza psychoanalizą. Pisarz zaczytywał się Freudem i Jungiem.
A teraz styl. Jak opisać prostymi słowami to
nagromadzenie metafor, przenośni, personifikacji, zabawy słowem? Prawdopodobnie
się nie da. „Sklepy cynamonowe” są nieskończoną zabawą litrami i formą. To
poezja, która udaje prozę. Lub odwrotnie. Nigdy do tej pory nie czytałam nic
napisanego tak sugestywnym językiem. Pisarz używa słów w zaskakująco nowych
kontekstach i o dziwo wszystko pasuje idealnie. Jakby język, jakim posługuje
się artysta był idealnym konglomeratem, stworzonym z niepasujących elementów,
ale efekt końcowy jest absolutnie zachwycający. W ustach każdego innego
człowieka takie językowe akrobacje byłyby grafomanią. Ale Schulz roztacza przed
oczami czytelnika nadrealistyczny świat, otwiera drzwi w podświadomości, o
których przynajmniej ja nie miałam pojęcia. Przy czytaniu opowiadania
„Sierpień” niemal udusiłam się od sugestywnego języka, który aż wibrował od
sierpniowego gorąca. Z resztą posłuchajcie:
„Splątany
gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków buzuje w ogniu popołudnia. Huczy
rojowiskiem much popołudniowa drzemka ogrodu. Złote ściernisko krzyczy w
słońcu, jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu ognia wrzeszczą świerszcze;
strąki nasion eksplodują cicho, jak koniki polne.”
I takim jawi się całe opowiadanie.
Ale twórczość Schulza to nie tylko utwory prozatorskie.
To także rysunki i grafiki. Wydawnictwo MG uzupełniło „Sklepy cynamonowe”
ilustracjami. Teraz poznanie i zrozumienie tekstu jest pełniejsze. Bo tekst i
obraz w Schulza tworzą nierozerwalną całość. Moja wyobraźnia sprzęgła się z
obrazami, jakie malował/opisywał pisarz. Musiałam się tylko poddać. Bruno
Schulz dał mi gotowe sceny, szkicuje gotowy obraz. Podobała mi się taka impresyjność opowiadań. Pisarz chwyta chwilę, opisuję ją malowniczo, jakby w życiu nie widział nic bardziej interesującego od latającej muchy, gwieździstego nieba...
Czy mogę zrobić coś innego niż polecić? Nie. Mam
tylko szczerą nadzieję, że nie skrzywdziłam tej książki moją opinią, że oddałam
choć w części mój bezgraniczny zachwyt. Dawno nie czytałam tak genialnej
książki – wieloznacznej, przesiąkniętej tak ciężką i duszną atmosferą,
wypełnionej zawiłą metaforyką na analizę, której można by poświęcić całe życie.
I nie byłby to czas stracony.