Oto kolejna
książka z pretensjonalnym tytułem, która prezentuje całkiem
interesujące wnętrze. Nie do końca rozumiem cel nazywania książki
w ten sposób, bo emocje, które pojawiają się w powieści z
miłością mają mało wspólnego. Więcej z namiętnością, z
pożądaniem, pragnieniem posiadania, czy zemstą, a miłość wydaje
się raczej czymś czystym i wzniosłym. Uczucia łączące bohaterów
trudno nazwać miłością i raczej nie są pozytywne. Więc skąd
„Krajobrazy miłości”?
Sally Beauman to
przede wszystkim dziennikarka New Yorkera, Queen i Daily Telegraph.
Jej poprzednie książki osiągnęły status bestsellera i
przetłumaczono je na ponad dwadzieścia języków. Pisarka pokusiła
się o napisanie „Opowieści Rebeki”, które są kontynuacją
słynnej powieści Daphne du Maurier. Bardzo nie lubię takich
książek, gdyż inny pisarz dopowiada historię napisaną przez
innego autora.
Początkowo rzecz
ma miejsce w 1967 roku. Powieść opowiada historię trzech sióstr
zaprzyjaźnionych z biednym Cyganem Danielem oraz artystą Lucasem.
Każda z nich jest inna. Julia to piękność, która pragnie zrobić
światową karierę. Finn to intelektualistka zakochana w Danie.
Najmłodsza Maise to dziecko z zespołem aspergera, ale w tamtych
czasach ta choroba nie była rozpoznana. Ich losy splatają się,
łączą i przeplatają. Wzajemnie się ranią i niszczą, czyniąc
sobie wzajemnie coraz większe rany. Mieszkają w starym klasztorze z
matką i dziadkiem.
„Krajobraz
miłości” opowiadany jest przez różnych narratorów, dzięki
czemu mogłam poznać każdy punkt widzenia. Bardzo mi się ta
powieść podobała. Od samego początku opowieść Maise mnie
wciągnęła, głównie dlatego że to bardzo ciekawa dziewczyna,
która wszystko widzi, wszystko rozumie, a mało mówi. To daje
idealną perspektywę, z której dowiadujemy się o wszystkim.
Kolejni narratorzy uzupełniają się. Ta opowieść jest niezwykle
złożona i skomplikowana, dlatego to doskonałe rozwiązanie,
poprzez różnych narratorów pokazać, jaki wpływ miała każda
postać na tę historię. Urzekła mnie atmosfera, jaka panowała w
starym klasztorze. Trochę mistyczna, tajemnicza, niepokojąca.
Żałuję tylko, że lepiej nie zostały wyjaśnione powodowanie
najmłodszej siostry.
Książka
wywołuje wiele emocji, głównie tych negatywnych. To powieść o
ludziach, którzy ciągle się wzajemnie ranią. Dlaczego? Bo mogą.
Bo w dzieciństwie ktoś kopnął im kota, a oni będą się mścić
za to aż po kres wieczności. Tacy są dziecinni, tacy nieżyciowi.
Język był
ładny, całkiem zgrabny, trochę za dużo przymiotników, ale
całokształt brzmiał całkiem przyjemnie. Uroczo komponował się z
treścią i dobrze oddawał dramatyzm sytuacji. Pisarka zmieniała
delikatnie idiolekt zależnie od tego, kto był narratorem, ale to
trochę zbyt mało.
Książka
pozostawia wiele pytań i daje mało odpowiedzi. Pozostała w moim
umyśle na długi czas i nie mogłam wyrzucić jej z pamięci. A
próbowałam, ponieważ takie rozmyślania sprawiają mi ból.
Dlaczego ludzie, którzy się kochają, muszą tak się ranić.
Dlaczego odczuwamy potrzebę, by krzywdzić tych, którzy kochają
nas za mocno? „Krajobrazy miłości” pozastawiają za sobą
smutek i wielki żal. W tej rodzinnej rozgrywce wszyscy przegrali.
Kiedy popełnili błędy? Kiedy się tak pogubili w labiryncie
straconych szans?
Powieść
wciągnęła mnie od początku do końca. Chciałam rozwiązać
tajemnicę ciążącą nad tym opactwem, zrozumieć poczynania Maise
i pojąć skomplikowane powiązania między bohaterami. Myślę, że
polska okładka najlepiej oddaje atmosferę powieści i jest zgodna
tematycznie z zawartością. Polecam osobom, które lubią sagi
rodzinne z mroczną tajemnicą, ale też czytelnikom, którzy lubią
powieści z dużym ładunkiem emocjonalnym.
8/10