Nie
zachwyca mnie ta seria. Pierwsza część wydawała mi się
bliźniaczo podobna do „Zmierzchu”. Może podobieństwo fabuły
nie rzuca się tak bardzo w oczy, gdyż jakiś czas temu było tak,
że każda książka zaczynała się podobnie – do szkoły przybywa
nowy Ktoś. Bardziej przeszkadzało mi to, że znajdowałam w
„Ognistej” sparafrazowane cytaty z dzieła Pani Meyer. Nie lubię
takich trików, więc się delikatnie zraziłam. Niemniej czytałam
zaledwie kilka opowiadań o smokach i byłam zainteresowana tym jak
Jordan popchnie dalej temat.
„Nikt
z nas nie jest samotną wyspą. (…) Czyny jednostki odbijają się
na wszystkich”.
Jacinda
popełniła karygodny błąd. Ujawniła się ze swoją smoczą naturą
przed ludźmi. To, że zrobiła to, by uratować życie człowieka
nie ma znaczenia. A wiadomość, że kocha tego mężczyznę,
ściągnęłaby na nią jeszcze większe potępienie. Dziewczynka
musi wracać do swojego stada. Nie jest tam przyjęta z otwartymi
ramionami. W przeciwieństwie do jej siostry, która zyskała
przychylność pobratymców, dzięki nowo odkrytym zdolnościom. Czy
Jacinda odnajdzie się pośród ludzi takich jak ona? Czy będzie
tęsknić za dawnym ukochanym Willem? Czy może otworzy serce na
zawsze obecnego u jej boku Cassiana?
Nie
byłam zachwycona pierwszą częścią. Teraz jestem porządnie
rozczarowana. Pomysł na smoczą fabułę był wspaniały. Tyle można
było wymyślić, przedstawić czytelnikom zwyczaje i tradycje tego
gatunku i milion innych rzeczy. Ale nie. Dostajemy tylko od
niechcenia podane informację na temat smoczych zwyczajów. Autorka
jednak odpuściła sobie i wolała popisać o fascynującym trójkącie
miłosnym. Wynudziłam się.
„Jesteś
po prostu samolubną, wystraszoną dziewczynką, która woli lizać
swoje rany niż żyć”.
Główna
bohaterka jest niedojrzałym emocjonalnie koszmarem. Snuje się bez
życia i opisuje swoje nudne rozterki i zajęcia w osadzie, które
nie są w żaden sposób interesujące. Do pewnego stopnia potrafię
ją zrozumieć – nikt nie lubi być pariasem, ale naprawdę trudno
się o tym czytało. Ponadto niezdolna była do podjęcia jakiejś
decyzji. Albo gdy już jakąś decyzję podjęła to chwilę potem
się rozmyślała i kreowała misterne plany, by wyplątać się z
kabał, w jakie się wplątywała na własne życzenie. Powinna
podjąć decyzję i uporządkować swoje życie. Nie obchodzi mnie, w
którą stronę, by poszła. Ważne, by jednak w którąś poszła, a
nie miotała się bez końca. Ze swojego stada to uciekała chyba z
dziesięć razy tylko po to, by się rozmyślić i wrócić…
Żenujące. Czytanie o płytkiej, niezrównoważonej dziewoi obrzydło
mi.
Co,
by tu powiedzieć pozytywnego… Bo wychodzi na to, że ta książka
to gniot. Niby nudny gniot, ale jednak czytało się szybko i okładka
ładna ze skrzydełkami… Trójkąt miłosny jest nawet niczego
sobie, szkoda tylko, że jest pierwszoplanowy. Książka składa się
z rozterek Jacindy – kocham tego, lecz powinnam być z tamtym, ale
tamtego kocha moja siostra, a ja kocham moją siostrę. Jaka ja
jestem nieszczęśliwa! - były nie tylko nudne i monotonne, ale
naprawdę żałosne. Poza tym autorka ma wyraźną słabość do
jednego z męskich boków trójkąta. Na moje nieszczęście popieram
inną konfigurację, przez to jestem skazana na rozczarowanie. Nic
nie poradzę, że od słodkich jak miód słów Willa, wolę
stateczną pewność Cassiana. Ten ostatni uwiódł mnie swoją
nieustępliwością i opanowaniem.
Język
tekstu jest dość dobry. Bardzo prosty, niewymyślny, dzięki temu
książkę czyta się naprawdę szybko, mimo powolnej akcji skupionej
wokół rozterek głównej bohaterki.
Na
książce poważnie się zawiodłam. Znużyła mnie. Akcja w
porównaniu z pierwszą częścią wyraźnie zwolniła, a głównej
bohaterce mam ochotę wydrapać oczy i podciąć skrzydła, żeby w
końcu dowiedziała się, że za błędy się płaci i nie zawsze
można wyjść „na farcie” z każdej opresji. Mimo wszystko nie
było tak najgorszej. 4/10