poniedziałek, 25 sierpnia 2014

"Talia miłości" Emily Dubberley, Dr. Dawn Harper





Seks jest istotną sferą w ludzkim życiu. W Polsce większość ludzi rozpoczyna aktywność seksualną około osiemnastego roku życia i uprawia seks do późnej starości. Niektórzy traktują tę sferę życia trochę po macoszemu. Talia kart wraz z króciutkim podręcznikiem pomoże parom urozmaicić swoje zabawy łóżkowe.

Autorką talii kart jest Pani Emily Dubberley, która pochodzi z Wielkiej Brytanii. To pisarka i dziennikarka zajmująca się związkami międzyludzkimi, seksem i emocjami. Na swoim koncie ma liczne publikacje, które cieszą się sporą popularnością w USA i w UK. Konsultacji merytorycznych udzielała pani doktor Dawn Harper, lekarz seksuolog, która pomogła wielu osobom porozumieć się w alkowie.

W seksprzedwoniku dla par Pani Emily Dubberley tłumaczy pewne oczywistości, jak to gdzie i po co mamy sfery erogenne, mówi co nieco o łechtaczce i punkcie g i jak niektóre pozycje pomagają w orgazmach. Wydawałoby się – oczywiste oczywistości, ale jednak fakt, że wciąż powstają tego typu podręczniki sugeruje to, że znajdują się na nie odbiorcy.

Dla mnie szczególnym rarytasem są karty. Bardzo mi się podobają, gdyż pozycje na nich przedstawione wspomagają moją wyobraźnie. Są przepięknie wykonane, z czerwonej tektury, zaś obrazki na nich naszkicowane są delikatnymi pociągnięciami białego tuszu. Kart jest 52 na każdy dzień tygodnia. Podzielone zostały na cztery działy – mężczyzna na górze, kobieta na górze, siedząc i stojąc, od tyłu. Z przodu karty znajduje się biała ilustracja, która pokazuje jak dana pozycja wygląda. To bardzo ładne obrazki – estetyczne i finezyjne, bynajmniej nie wulgarne. Z tyłu zaś jest opis, jak ją przybrać. To istotna część zwłaszcza, że niektóre są bardzo skomplikowane i wyjątkowo zawiłe. O skali trudności informują kropeczki z boku. Im więcej kropeczek, tym trudniejsza pozycja. Tył karty informuje o korzyściach, jakie płyną z tego układu dla obojga partnerów, opisuje, czego można się spodziewać, w takim ułożeniu. Wartościową informacją jest to, że autorki publikacji opowiadają o przeciwwskazaniach, wszak niektóre z pozycji są niewskazane np.: dla kobiet w ciąży, bądź dla osób ze schorzeniami kręgosłupa. 
 
Nie odczuwam  znudzenia swoim życiem seksualnym, ale to przyjemne urozmaicenie i podkręcenie atmosfery w związku. Takie karty udowadniają, że nie trzeba być ordynarnym, by dobrze się czuć w łóżku i świetnie się bawić. Nie trzeba się przebierać w dziwne stroje, bądź zachowywać się w sposób wulgarny, by wzbudzić podniecenie i oczekiwanie. Podoba mi się taka „zwyczajność” tych kart.
Emily Dubberley podpowiada, jak można użyć takich kart, by podkręcić atmosferę np.: podrzucić partnerowi kartę, którą pragniemy wypróbować. Ale korzystanie z tych kart ogranicza jedynie nasza wyobraźnia.

Jestem szczerze zachwycona. Bardzo mi się podobają i sądzę, że nieraz mi się przydadzą, by dodać alkowie rumieńców. Finezyjne, wysmakowane i frymuśne. Polecam!8/10

środa, 6 sierpnia 2014

"Ja, potępiona" Katarzyna Berenika Miszczuk



Seria/cykl wydawniczy: Wiktoria Biankowska tom 3 - ostatni
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: październik 2012
                                                  
Recenzja może zawierać spojlery.

I oto, dokonało się. Trylogię Pani Katarzyny można uznać za zakończoną. Ostatnimi czasy zastanawiam się, czy to ja ewoluowałam na nowy poziom, czy to serie mają tendencje spadkowe. O ile „Ja, diablicę” parę lat temu uznałam za powieść przeciętną to aktualnie uznaję ostatnią część za zwykły gniot.

„To smutne, ale ze śmiercią ci do twarzy.”

Wiki po raz kolejny umiera. Przez przypadek, ale jednak. Na skutek diabelskich machlojek trafia do Tartaru. To najgorsze możliwe miejsce, bez radości, barw, czy jedzenia innego niż ziemniaki… Trafiają tam potępione dusze morderców, psychopatów i innego patologicznego elementu. W sam środek tego ponurego miejsca trafia Wiki. Od progu robi sobie wrogów. Hitler za nią nie przepada, Kuba Rozpruwacz mimo kurtuazji uważa ją za osobę arogancką, a Neron panicznie się jej boi. Nie wspominając już o Elżbiecie Batory, która pragnie wykąpać się w jej krwi.

„Nikt nie będzie mnie mordował bez ważnego powodu!”

W pierwszej części najbardziej podobał mi się pomysł. Był on naprawdę nowatorski i kreatywny. Nigdy wcześniej nie spotkała się z taka wariacją na temat piekła i nieba. W trzeciej części pomysł spowszedniał. Cały ten absurd zrobił się zbyt niedorzeczny, zaś cała fabuła nakreślona jest zbyt grubą kreską. Przez to powieść wydaje się po prostu dziecinna. Coś jak bzdurny sen małego dziecka.

„Biada nam. Socjopata napalił się na socjopatkę. To może skończyć się rzezią, kiedy trzecia socjopatka, właścicielka wcześniej wspomnianego socjopaty, się o tym dowie.”
                                                                                                                                                                    
Co bardzo mi przeszkadza to zahamowanie rozwoju u Pani Miszczuk. Czytając pierwszą część zdawałam sobie sprawę, że to dopiero początek jej kariery i próbowałam ze zrozumieniem patrzeć na jej infantylny język. W ostatnim tomie nic się nie zmieniło. Styl wciąż jest niewprawny, a zasób słownictwa ubogi. Pisarstwo to rzemiosło – trzeba je doskonalić.

„Charon przerażał mnie bardziej niż Śmierć. Mimo, że obydwoje najwyraźniej zaopatrywali się w tym samym butiku. -Nie znasz przypadkiem Śmierci?- zagadnęłam. -To moja siostra- odparł. Współczuję rodzicom...”

Fabuła mnie znudziła, mimo że wszystko było takie szybkie, prędkie, migające wręcz. Mnóstwo rzeczy następuje śpiesznie po sobie, próbując ukryć fakt, że autorka nie ma tak naprawdę dobrego warsztatu, ani też spójnego pomysłu na zakończenie. Pani Katarzyna nie miała praktycznie żadnego pomysłu na tę trzecią część. Powtórzyła schemat poprzednich. Wiki trafia do nadprzyrodzonej krainy, robi tam rozróbę, ktoś próbuje przejąć władzę nad światem… Ile można? Najwidoczniej dużo razy.
SPOJLER
Autorka często gęsto szła po najlżejszej linii oporu. Mogę przytoczyć pewną sytuację. Wiki ucieka z Tartaru. Naturalnie łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Powstrzymać mają ją liczne potwory i pułapki. Jednakże autorka nie bardzo miała wyobraźnie i umiejętność opisać walki, zasadzki itp. Więc co zrobiła? Ano zrobiła tak, że Wiki zasnęła, a gdy się obudziła to dowiedziała się, że wszystkie potwory są już zabite… Czy tylko dla mnie jest to żałosne?
KONIEC SPOJLEROWANIA

O postaciach nie będę się wypowiadać, bo to jest totalna porażka. Głupia i pusta główna bohaterka, odwieczne anioły i demony, które bekają (!) i zachowują się jak dzieci. Piotruś, który chodzi za nią jak szczeniak. A no i jeszcze adorator główny o wyglądzie boskiego Alvaro. Byli oni nieautentyczni, sztuczni w swoim pseudosmiesznym zachowaniu. Wiem, że ta cała groteskowość książki była zamierzona. Że przez to miało być śmiesznie, ale widocznie nie posiadam poczucia humoru. Dla mnie był to dowcip najniższych lotów.

Może i książka nie jest tak dramatycznie zła, jak ją zaprezentowałam. Nawet dwukrotnie się zaśmiałam (tak, liczyłam zabawne momenty). Ale to chyba troszkę mało jak na powieść z założenia komediową… Przez większość powieści czułam zażenowanie i niesmak. Do tej pory stosowałam wobec Miszczuk taryfę ulgową. Myślałam sobie – dopiero się uczy, to początek jej kariery itp. itd. Jednakże napisała ona już pięć książek. To już nie jest debiut. Autorka do tej pory nie nauczyła się pisać, więc wątpię, by kiedykolwiek cokolwiek zmieniło się w tej materii. Miszczuk uprawia grafomaństwo w czystej postaci. Teraz wystawię jej prawdziwą rzetelną ocenę. W mojej opinii „Ja, potępiona” zasługuje na 2/10.
Mam tylko szczerą nadzieję, że Katarzyna Berenika Miszczuk będzie lepszym lekarzem niż pisarzem.

niedziela, 3 sierpnia 2014

"Naucz się medytować" Eric Harrison

http://talizman.pl/4346-naucz-sie-medytowac-01001834.html


Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Liczba stron: 189

Dla wielu osób medytacja wydaje się zapewne dziełem szatana. Czymś niedostępnym, mrocznym i złym w samej swojej istocie. Jednocześnie w teorii oczywiście każdy zna pozytywne skutki medytacji. Że wycisza, że wzmaga koncentracje, dzięki czemu łatwiej się uczyć, że obniża ciśnienie krwi, że pomaga zasypiać, że potęguje kreatywność. I tak dalej... Tylko nawet jeśli ktoś pragnie medytować i zaznać zbawiennych skutków tej sztuki,  to piętrzą się trudności.  Począwszy od braku czasu, poprzez brak chwili spokoju, aż po brak miejsca. Wszystkie te problemy wyjaśnia i tłumaczy pan Erik Harrison. Bo jak to mówią, złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy. Też kiedyś używałam podobnych wymówek, ale tak zupełnie szczerze z samym sobą – naprawdę tak trudno wygospodarować sobie 15 minut w ciągu dnia? Gdzieś tam między jednym zadaniem a drugim? Gdy zapytałam o to samą siebie, okazało się, że wcale nie. Tylko trzeba być szczerym samemu ze sobą.

Pan Eric Harrison doskonale pamięta swoje początki medytacyjne. Zadawał mnóstwo pytań, na które nikt nie chciał odpowiedzieć. Nie z powodu złośliwości, tylko dlatego że mistrzowie uważali, że pewne sprawy można „poczuć” mimowolnie podczas medytacji, gdyż o nich nie warto mówić głośno. Jednakże po ponad osiemnastu latach medytacji Eric Harrison postanowił, że odpowie na wszystkie pytania laików. Aktualnie jest jednym z najbardziej znanych i doświadczonych nauczycieli medytacji w Australii. Założył ośrodek medytacyjny znajdujący się w Perth. Co najlepsze współpracuje z wielkimi korporacjami, które wysyłają swoich pracowników na kursy medytacji.

„Naucz się medytować” to ciekawy i przejrzysty kurs medytacji dla osób początkujących. Dzięki temu mogłam samodzielnie nauczyć się podstawowych technik. Jak w każdym treningu podstawową zasadą jest regularność. Ale medytacje zaprezentowane przez autora nie są żmudne, długie czy męczące. To około piętnaście minut dziennie, prócz krótkie zadania wyciszające, które można stosować np.: na czerwonym świetle pomagające się wyciszyć i uspokoić w dowolnej chwili, zamiast poświęcać czas swojej irytacji.

Pan Eric Harrison pomaga zwrócić uwagę na własne ciało. Przykład? Spójrzcie na siebie teraz. Czy siedzicie wygodnie? Przeskanujcie każdy mięsień i zobaczcie, czy na pewno każdy jest rozluźniony, czy plecy nie bolą, czy nie wykrzywiacie twarzy? Jeśli macie napięte ciało, to dlaczego tak jest? Co powoduje to napięcie? Publikacja opowiada co nieco o możliwych pozycjach podczas medytacji, prawidłowym oddychaniu, falach mózgowych itp. Udowadnia, że medytacja to nie tylko nieruchome ciało wschodnich joginów, ale można medytować, czyli być obecnym, w każdym czasie. Bo ile razy wracamy do domu pogrążeni w myślach, jakby na autopilocie? Jesteśmy daleko, a powinniśmy żyć i doświadczać tu i teraz. „Naucz się medytować” opowiada również o innych metodach relaksacji między innymi mantry, afirmacje, oddychanie, wizualizacje.

Pisarz podzielił techniki na „podstawowe” czyli takie, które powinniśmy wykonywać pięć razy w tygodniu po 15 minut oraz „mini medytacje”, które zaleca uskuteczniać w dowolnej chwili, które uczą po prostu zwracać uwagę tylko na chwilę obecną, nic poza tym. Takie ćwiczenia mogą uporządkować umysł i zapobiec jego „ucieczkom” np.: podczas nauki lub gdy czytamy nudne teksty.

Oczywiście tradycyjnie książka została pięknie wydana. Wszystko zostało starannie wykonane z dbałością o szczegóły. Serdecznie polecam osobom, które pragną nauczyć się medytować. To naprawdę dobre kompendium wiedzy o technikach i o korzyściach wynikających z takich stanów świadomości.