Dodaj napis |
Jaki
obraz mamy przed oczami, gdy myślimy o przedwojennej Polsce.
Prawdopodobnie widzimy pisarzy i poetów, którzy w tamtym czasie,
przechadzali się uliczkami Warszawy/Krakowa/Lwowa, chłonąc
niepowtarzalną atmosferę. Dwudziestolecie łączy się z dostojną
Nałkowską, szalonym Witkacym i psychologiczną Kuncewiczową. W
powszechnym przekonaniu dwudziestolecie międzywojenne było czasami
piękna, szczególnego artyzmu i wyjątkowo dobrych manier. Kojarzy
się nam ze wspaniałymi salonikami literackimi, na których cała
śmietanka towarzyska bawiła się, omawiała problemy polityczne
kraju i tworzyła historię.
O
czymś zupełnie innym pisze Aleksandra Zaprutko-Janicka. Autorka
skupia się nie na osobach uprzywilejowanych, spędzających czas na
rautach. Zwraca uwagę na tę większą część społeczeństwa,
która o zabawach mogła co najwyżej pomarzyć. Proste kobiety,
które w dużej mierze całkowicie samodzielnie zarządzały chałupą
lub gospodarstwem (zależnie na co mogły sobie pozwolić). Przemiany
społeczne i możliwość pracy zawodowej często im (wbrew pozorom)
nie sprzyjała, gdyż, mimo że dzięki pracy usamodzielniły się,
to jednak tzw. obowiązki domowe wciąż zostały w 100 procentach na
głowach kobiet.
Taki
stan rzeczy skutkował tym, że kobiety wyrobiły sobie zmysł
przedsiębiorczości. Zaprutko-Janicka pokazuje jak kobiety radziły
sobie na dwa etaty, jednocześnie będąc pozbawionymi współczesnych
udogodnień takich jak chociażby lodówka (co sprawiało, że
podstawowe zakupy spożywcze musiały być robione bardzo często).
To przedsiębiorczość zwykłych Polek sprawiała, że świat nie
rozsypał się w posadach, gdy następowały polityczne zawieruchy.
Wiele rodzin w tamtych czasach żyło w skrajnym ubóstwie i państwo
Polskie nic z tym fantem nie robiło. Kobiety musiały nalewać z
pustego w próżne, by wykarmić rodziny. Pisarka odziera z mitu
Dwudziestolecie Międzywojenne, pokazując, że był to prawdziwie
dramatyczny czas dla wielu rodzin, dla których jedyny posiłek mogła
stanowić kora wymieszana z trawą.
Język
„Dwudziestolecia od kuchni” jest fantastyczny. Prosty, lekki,
publicystyczny. Publikację czytało się bardzo szybko. Autorka
odwołuje się do źródeł, jednak nie czyni ze swojej książki
hiperlinku do innych publikacji na ten temat. Dzięki temu odebrałam
tę książkę bardziej jako fabularyzowaną historię wielu kobiet,
aniżeli rozprawę naukową. To wielki plus, bo sprawiło to, że
publikacja jest przystępna dla każdego.
Jednocześnie
„Dwudziestolecie od kuchni” nie jest bardzo szczegółowe, ani
rozwlekłe. Trudne tematy pisarka często omawia na ledwie kilku
stronach. Przyczynia się to do pewnych uogólnień, ale jednocześnie
upraszcza książkę, przybliżając ją do przeciętnego konsumenta.
Według mnie można to uznać za zaletę, a w razie gdyby
„Dwudziestolecie od kuchni” (nomen omen) rozbudziło apetyt można
sięgnąć po którąś z pozycji wymienionych w bibliografii, które
z pewnością będą bardziej szczegółowe i prezentowały omawiany
problem w szerszym kontekście.
Bardzo
interesującymi fragmentami książki były rozdziały o wprowadzaniu
udogodnień w domach Polek takich jak gaz i elektryczność. Nie
wiedziałam, że urzędy organizowały specjalne spotkania, na
których kobiety mogły za darmo nauczyć się korzystać z tych
nowinek.
„Dwudziestolecie
od kuchni” to fantastyczna publikacja, dzięki której mogłam
wkraść się do domów przedwojennych kobiet. Odwiedziłam chłopskie
chaty jak i domy zamożniejszych kobiet, które mogły pozwolić
sobie nawet na... lodówkę! Wiem już jak wyglądało poprawne
nakrycie stołu na przyjęcie gości, a także dowiedziałam się jak
wówczas wyglądał wielkanocny koszyczek ze święconką. Poznałam
także menu na święta Bożego Narodzenia i kto wie, może nawet
wykorzystam niektóre dania? W razie gdybym potrzebowała informacji
jak wywabić plamy z czerwonego wina to również sięgnę po tę
książkę. Chociaż nie. Szybciej będzie, gdy użyję Internetu.
Dodatkowym profitem są piękne zdjęcia i przedruki reklam
pochodzących z tamtych czasów, dzięki czemu mogłam lepiej sobie
zobrazować opisywane tematy.
Szczerze
polecam tę książkę!