wtorek, 30 lipca 2013

„Wyspa z mgły i kamienia” Magdalena Kawka



Wydawnictwo: MG
Data wydania: 31 lipca 2013

 

Ilu z nas miałoby wystarczająco dużo odwagi, by rzucić wszystko i zacząć wszystko od nowa? Inaczej - ilu z nas miałoby odwagę zacząć wszystko od nowa w wieku lat pięćdziesięciu? Podejrzewam, że niewielu. Julia jednak zdecydowała się na ten krok. Stwierdziła, że albo uzna, że jej życie jest kompletną porażką, albo spróbuje coś zmienić. Otwiera atlas świata i jej spojrzenie pada na Kretę. Porzuca dotychczasową pracę tuż przed emeryturą, żegna się z egoistycznymi córkami i kupuje dom w Falasarnie. Miejsce wydaje się jak ze snu, ale sąsiedzi niepokoją ją swoim dziwnym zachowaniem. Kobieta czuje, że ten fragment świata posiada jakąś dziwną tajemnicę, a ona mimowolnie znalazła się w samym jej centrum.

 

Pisarka obawia się, że czytelnicy wezmą „Wyspę z mgły i kamienia” za kolejna powiastce o kobiecie na zakręcie, która wyjeżdża i odnajduje sens życia. Porównania są nieuniknione, jednakże muszę wstawić się za tą powieścią. To rzeczywiście przede wszystkim książka o wyspie. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że to ona jest główną bohaterką – jej widoki, historia, ludzie, tworzący społeczność…

 

Kreacje bohaterów na pewno są ciekawe i różnorodne, jednak nie wszystko mi odpowiadało. Julia wydaje się osobliwą postacią. O ile rozumiem jej pobudki, to nie pojmuję jej zachowania na wyspie. Pozwala sobą pomiatać jak dzieckiem, wszelkie dziwnostki przyjmuje bez zmrużenia oka. Kupiła dom, a to sąsiedzi łaskawie wyrażają zgodę, by mogła tam zamieszkać. Przyjmuje pod swój dach obcego mężczyznę, bo tak jej każą. Przeszkadza jej on, ale nie ma wystarczająco dużo siły, by go wyprosić. Miałam ochotę nią potrząsnąć, by się obudziła, bo dla mnie jej zachowanie było co najmniej dziwne. Skoro miała wystarczająco dużo odwagi, by postawić się ludziom w Polsce, to dlaczego staje się bezwolna na Krecie? Ponadto Julia wychowała dwa małe potwory – egoistyczne, opryskliwe, wiecznie niezadowolone, które oczekują od matki, by była na każde ich zawołanie. Nie dziwię się niektórym gatunkom zwierząt, że zjadają swoje potomstwo. Zaś najbardziej podobała mi się zbieranina ludzi z wyspy. Tworzyli wielobarwny kalejdoskop charakterów, które stanowiły piękną, intrygującą, a jednocześnie niepokojącą całość. Koniecznie chciałam poznać ich tajemnice, a raczej utwierdzić się w przypuszczeniach, ponieważ zagadka, charakteryzowała się prostą konstrukcją i prędko ją rozwiązałam. Jednak nie chodzi tu o jakieś szczególny element zaskoczenia – to fragment historii z 1941 roku. Na Krecie wspomnienia wciąż żyją, podobnie jak świadkowie terroru faszystowskiego.

 

Język powieści jest dość dobry. Przeważają cudowne opisy. Te opisy! To główna siła nośna tej powieści i tworzą fenomenalny klimat. Ale jakie to były opisy! Prawdziwie malownicze, plastyczne, dokładne, a jednocześnie takie natchnione, że aż poczułam się jakbym przeniosła się do Falasarny na skrzydłach. Przed oczami miałam te nieziemskie krajobrazy. Fakt faktem że przez to akcja płynęła bardzo spokojnie, ale jak powiedziałam na początku – główną bohaterką jest tutaj Kreta. Jeśli zaś chodzi o żywe istoty w „Wyspie z mgły i kamienia” jest odrobinę gorzej. Dialogi są trochę sztuczne, szczególnie na początku. Potem dałam zauroczyć się tym genialnym opisom i przestałam zwracać uwagę na te sztywne wymiany zdań między bohaterami.

 

Wątek obyczajowy jest bardzo dobry. Logiczny i dopracowany. Odkrywanie zagadki też uznaję za niczego sobie, ponieważ zawiera ciekawe fakty z dziejów Krety.Jakoś nie czułam zbytnio napięcia czy też niebezpieczeństwa. Co najwyżej zaciekawienie. Czułam, po prostu, jakby Julia trafiła do jednej z tych dziwnych społeczności, które tworzą jakąś dziwną sektę (prawie jak w Dziecku Rosemary tylko mniej przerażająco).

Źle nie jest. Mogło być lepiej. W Magdalenie Kawce widzę spory potencjał. „Wyspa z mgły i kamienia” momentami płynie na łodziach utkanych z tych cudnych opisów, a niekiedy grzęźnie na mieliźnie nienaturalnych dialogów i powolnej akcji.

niedziela, 28 lipca 2013

Maria Skłodowska-Curie i jej córki – Shelley Emling

Liczba stron: 312
 

Maria Skłodowska Curie jest ikoną. Niegdyś ruchu sufrażystek, dziś środowisk feministycznych. To przykład na to, że kobieta może być dwukrotną noblistką w całkowicie rozmijających się dziedzinach oraz pierwszą wykładowczynią na Sorbonie. Pani naukowiec musiała ciężko pracować na swój sukces i na to, by zostać zauważoną. Była zmuszona wykazać się nielada chartem ducha i siłą wewnętrzną, by męskie środowisko naukowe doceniło ją – Polkę na obczyźnie. Determinacji Marii wystarczyło i odniosła spektakularny sukces. Nic więc dziwnego, że wiele osób wybiera ją sobie na wzór do naśladowania. „Maria Skłodowska-Curie i jej córki” przedstawia trochę inną twarz noblistki od tej znanej powszechnie. Emling pokazuje przede wszystkim kobietę - matkę dorastających dziewcząt. Jak sama twierdzi biografowie, do tej pory pomijali ten czas w życiu Skłodowskiej-Curie, ale autorka tej książki postanowiła zapełnić tę lukę. Myślę, że powiodło jej się. Zostałam uraczona pełnym obrazem Marii Skłodowskiej Curie, która była człowiekiem z krwi i kości, próbującą pogodzić życie rodzinne z karierą. Co i rusz słyszę o tym, że aktualnie dzieci wiele tracą przez pracę zawodową swoich matek. Córki noblistki są przykładem, że takie potomstwo nie straciło nic. Matka darzyła je ogromnym uczuciem i choć zdarzały się momenty rozłąki, to ich relacja była bardzo silna. A dziewczynki zyskały i przejęły od rodzicielki bardzo wiele – możliwość rozwoju, zapał do nauki, choć każda realizowała się w innej dziedzinie to u obu można zaobserwować głód  wiedzy…

Faktem jest, że biografka większą część publikacji poświęciła starszej córce państwa Curie. A wynika to z tego, że Maria lepiej rozumiała się z Ireną. Była ona dokładną kopią matki. Miały naprawdę wiele wspólnego ze sobą i córka podążała podobną drogą do rodzicielki. Razem z mężem otrzymała nagrodę Nobla… Relacja Marii Skłodowskiej-Curie z Ewą była dużo trudniejsza. Dziewczyna nie podzielała zainteresowań matki. O wiele bardziej pociągała ją literatura i sztuka.

Styl tekstu jest dość dobry. Czyta się płynnie i z przyjemnością. Zdarzają się momenty nudy, czy też opisywania, zbędnych w mojej opinii szczegółów, ale to tylko chwile. Całość uzupełniona jest zdjęciami całej familii Curie. To opowieść o niezwykłej rodzinie, która zdobyła aż pięć nagród Nobla. Biografka napisała książkę przede wszystkim o wspaniałych kobietach – inteligentnych, oddanych pracy, ideowych, ukazanych przez pryzmat uczuć i relacji międzyludzkich. Nie zawsze było idealnie, jak w każdej rodzinie, ale ich kontakty przepełnione były uczuciem i wzajemną troską. 


czwartek, 25 lipca 2013

"Ósemka wygrywa" Janet Evanovich



Tłumaczenie: Repeczko Dominika
Tytuł oryginału: Hard Eight
Seria/cykl wydawniczy: Stephanie Plum
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 16 lipca 2013
Liczba stron: 416

Śliweczka znów nie zawodzi. Jest tak samo jak zawsze – lekko, przyjemnie, niesamowicie śmiesznie i totalnie absurdalnie. Opowieści o przygodach niewprawnej łowczyni nagród powinni przepisywać na receptę, jako lek na chandrę. Nie czuć, by siedemdziesięcioletnia pisarka, czuła zmęczenie materiałem, a wręcz przeciwnie! Janet Evanovich dopiero się rozkręca i nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

W „Ósemce wygrywa” Stephanie zostaje poproszona o odnalezienie córki Mabel Markowitz. Dziewczyna prawdopodobnie wywiozła swoje dziecko, by uciec przed znęcającym się nad nią mężem. Problem w tym, że jej Mabel poręczyła za nią swoim domem. Teraz nachodzą ją firmy poręczycielskie, które chcą jej odebrać miejsce zamieszkania. Stephanie musi pomóc sąsiadce, żeby kobieta nie wylądowała na ulicy. Przez to wplątuje się w pogmatwane porachunki między dziwnymi ludźmi, zacznie śledzić ją morderczy królik, wraz z agresywnym prezydentem USA, przyczepi się do niej mężczyzna łaknący uwagi, niczym domowy pupil , a także zaatakują ją groźne kaczki i wiele, wiele więcej. Czyli dzień jak co dzień dla Stephanie Plum.  Ach no i kolejne samochody Komandosa znikają w ogniu…

Gdy główna bohaterka tej serii próbuje pomóc, to sprawia, że rzeczy stają się o milion razy gorsze. Czego się nie dotknie to powoduje totalną katastrofę. Jeśli coś może pójść źle, to tej kobiecie pójdzie na pewno. Jest to dziewczyna zupełnie zakręcona i kompletnie niereformowalna. I to mój apel do pani Evanovich – niechaj Stephanie się nie zmienia! Jest idealnie nieidealna taka, jaka jest. Jeśli dziewczyna dojrzeje i zacznie wyciągać wnioski ze swoich błędów to zatraci cały swój komediowy charakter. A dla tej postaci to byłaby rychła śmierć. W momencie, gdy straci swój absurd, a wydarzenia z jej życia nabiorą realności, ton powieści się zmieni i zatraci niepowtarzalny charakter.

Wydarzenia zawarte w powieści są całkiem nierzeczywiste i przejaskrawione do maksimum, dzięki czemu świetnie się bawiłam. Śmiałam się bez opamiętania przy tych irracjonalnych (kaczy atak!) wypadkach. Akcja jest niesamowicie wartka, nie ustaje nawet na chwilę, dlatego nie mogłam odłożyć powieści nim nie przerzuciłam ostatniej strony. Lektura książki pochłonęła mnie całkowicie i nie mogłam się oderwać. Z pewnością zawdzięczać mogę to stylowi pisarki. Jest lekki, płynny i niesamowicie zabawny. Przez cały czas Evanovich utrzymuję tę komediową atmosferę. Żarty piętrzą się w każdym rozdziale i choć nie wszystkie są dobre, to jednak uśmiałam się przy nich jak norka.

„Ósemka wygrywa” utrzymuje poziom poprzednich części cyklu. Zagadka kryminalna jest niebywale wciągająca, a poczucie humoru, z jakim napisana jest ta książka, odpręża lepiej od Prozacu.

wtorek, 23 lipca 2013

„Bo wiesz…” Piotr Kołodziejczak



Wydawnictwo: Borgis
Data wydania: 2009
Liczba stron: 180

Piotr Kołodziejczak wie, że życie z drugim człowiekiem jest wyzwaniem. Thomas Hobbes twierdził, że człowiek jest egoistą i jedynym motorem jego działań jest dobro własne. Z tego wynika, że wszelkie związki między ludźmi zawierane są z samolubnych przyczyn – dla wygody, pieniędzy, własnego poczucia bezpieczeństwa, strachu przed samotnością, nudą, z pożądania i pragnienia posiadania i wiele innych… 

„Musisz starać się zawsze uśmiechać, bo to przyciąga dobrych ludzi”

Grażyna i Janek to małżeństwo z krótkim stażem. On pracuje i spełnia zachcianki żony, zaś ona zajmuje się domem. W ich domu obowiązuje uczciwy podział obowiązków. Kobieta prędko zaczyna nudzić się w kołowrotku codziennych powinności. Janek dużo pracuje, wraca zmęczony wieczorami, a kobieta za jedyną rozrywkę ma swoje seriale.

„Życie to raj, do którego klucze są w naszych rękach.”

Przynajmniej jeden raz w książce to kobieta jest tą nieidealną. Grażyna jest osobą zwyczajnie złą. Jej mąż nieba, by jej przychylił i gdyby tylko powiedziała mu o swoich wątpliwościach, Janek uczyniłby wszystko, ażeby jej pomóc. To taki mężczyzna do rany przyłóż. Właśnie kogoś takiego pragną matki dla swoich córek – kochający, zawsze chętny do rozmowy i dyskusji, spełniający zachcianki na tyle na ile jego finanse pozwalają. A jednocześnie potulny i szaleńczo zakochany. A to czyni go słabym. Tę słabość wyczuwa Grażyna.
Postacie zostały dobrze wykreowane, wzbudziły we mnie wiele emocji. Szczególnie odrażającą osobą była dla mnie główna bohaterka. Janek także momentami drażnił mnie, bo uczucie czyniło go ślepym. Jednak jak zwykle pan Kołodziejczyk nie zawodzi, jeśli chodzi o kreacje postaci. Pisarz korzysta bezpośrednio z życia, dzięki czemu miałam wrażenie, że taka historia mogła mieć miejsce tuż za rogiem.

Niestety tym razem nie przymknę oczy na styl tekstu. Znudziła mi się sztuczna stylistyka powieści tego autora. Po tylu napisanych książkach najwyższy czas, ażeby pisarz wyrobił sobie bardziej naturalną manierę językową.

„Bo wiesz…” odwraca schemat i pokazuje, że kobiety też mogą być potworami, które nie doceniają tego, co się dla nich robi. To dość ciekawa proza, która ukazuje kawałek prawdziwego życia.


piątek, 19 lipca 2013

„Dynastia Tudorów, Król, królowa i królewska faworyta” Michael Histst, Annie Gracie



Tytuł oryginału: The Tudors: The King, the Queen, and the Mistress
Wydawnictwo: Mira
Data wydania: 19 czerwca 2013

Historia Henryka VII i jego licznych żon rozpala wyobraźnię wielu ludzi. Stanowi ona właściwie gotowy materiał na fabułę książki, filmu czy też serialu. Artyści skrzętnie korzystają z tego motywu, co bynajmniej nie jest naganą. Sądzę, że perypetię namiętnego króla, który z powodu porywów serca doprowadził Anglię do upadku, będzie skarbnicą tematów na wiele, wiele lat. I jak najbardziej taka wizja mi się podoba! Uwielbiam historię i myślę, że poznawanie losów Henryka wciąż na nowo, nigdy mi się nie znudzi.  Oto powstała kolejna powieść, tym razem zrodzona na podstawie serialu, pod tym samym tytułem.

Naprawdę nie sądzę, by przybliżenie fabuły miało jakikolwiek sens, gdyż dzieje tego władcy znane są wszystkim, nie tylko pasjonatom historii. Ten etap w dziejach jest tak barwny i plastyczny, że wystarczy odrobina literackiego kunsztu, by nadać dziejom króla Anglii polot i zadowolić czytelników. Myślę, że pisarce się udało.

Nie widziałam jeszcze serialu, ale nawet pozbawiona odniesienia, wszystko doskonale zrozumiałam . Język jest prosty, ale zaszły delikatne próby kreacji go na dawną modłę. Trochę było tego za mało, jednak doceniam to, że autorka przynajmniej się starała. Fakt, że powieść została napisana na podstawie scenariusza serialu wyraźnie widać. „Dynastia Tudorów” stworzona jest z krótkich scen, jakby serialowych ujęć, luźno ze sobą powiązanych. Owszem, tworzą ze sobą spójną fabułę, ale ta migawkowość niesamowicie rzuca się w oczy. Poza tym Anna Grace z pewnością miała przed oczami ten serial i gdy pisała to automatycznie pojawiał jej się w głowie dany obraz, ilustrujący określoną sytuację (tak podejrzewam). Pisarka zapomniała, że nie każdy oglądał pierwowzór  i przydałyby się  opisy wyglądu, pomieszczeń i innych. To największy minus. Powieść oparta jest głównie na dialogach, co mocno dynamizuje akcje. Dzięki temu czyta się niesamowicie szybko, choć nie wszystko jest dobrze scharakteryzowane.

Co ciekawe, mimo nielicznych opisów, czasy są dobrze scharakteryzowane. „Dynastia Tudorów…” to powieść niesamowicie wciągająca. Przepadłam z kretesem w gąszczu pałacowych intryg, zabaw, uczt, knowań i machlojek. Atmosfera ówczesnego dworu została przez pisarkę świetnie oddana.

Powieść „Dynasta Tudorów. Król, królowa i królewska faworyta” przysporzyła mi wielu wrażeń. Doskonale wczułam się w bohaterów powieści, przeżywałam z nimi ich dramaty, martwiłam się ich upadkami, a radowałam wzlotami. Pałacowe intrygi nadały historii mrocznego posmaku, dzięki czemu książka nie wydaje się przeładowana scenami miłosnymi. I choć mam wrażenie, jakby za mało było w tym dziele odautorskiego wkładu, to czytało mi się go rewelacyjnie i pragnę więcej! Polecam tę powieść fanom serialu, ale także miłośnikom historii, bo odkrywanie dziejów dynastii Tudorów, za każdym razem jest równie emocjonujące! Zapewniam, że „Dynastia Tudorów, Król, królowa i królewska faworyta” sprawi, że na chwilę przeniesiecie się daleko wstecz, przeżyjecie wielkie z bohaterami powieści wielkie dramaty i jeszcze większe namiętności, a wszystko ubrane to w cudowny kostium z epoki. Polecam!