Jestem najwierniejszą z fanek sióstr Brontë. Jak nie
cierpię Jane Austen i jej bez - emocjonalnego budowania fabuły, tak uwielbię
bezgranicznie siostrzyczki. Dlatego też cieszę się, że miałam okazję przeczytać
tłumaczenie pozbawione cenzury. Choć Emily napisała tylko jedną książkę, to niezwykle
wartościową i w pewien sposób głębszą od innych.
Rzecz ma miejsce na odludziu, pośród wichrowych wzgórz,
gdzie mieszkają ludzie z równie chmurnymi i gwałtownymi charakterami, co to
niespokojne miejsce. Ich żywoty naznaczone są cierpieniem i bólem, przez co już
do śmierci będą miotać się między skrajnymi emocjami. A jeśli bóg pozwoli to
bohaterowie, po tym jak legną w grobie, wciąż będą się miotać i nienawidzić.
Nie chcę zdradzać fabuły powieści, głównie z uwagi na to, że pewnie i tak
większość ją zna, a do tego jeśli nie znają to poznawanie jest samą
przyjemnością. Bolesną i trudną, ale wciąż przyjemnością.
Heathcliff to postać niezwykła. Teoretycznie jest tylko
sierotą, przygarniętą przez dobrych ludzi, ale w rzeczywistości często
powtarzana jest, że jest raczej istotą z innego, złego, podziemnego świata. Po
co przybył? Czy to przypadek czy wyższy plan? Czy to syn samego diabła? Nie
uzyskamy odpowiedzi na te pytania, ale możemy pochylić się nad analizą Heathcliffa
i Cathy, która wykracza poza to, co akceptowane przez społeczeństwo, ale tez
wykracza poza to, co rozumne. Więź, która łączy tych dwoje jest mistycznym
połączeniem dwóch połówek. Ale czy kobieta jest przeznaczona jedynie
Heathcliffowi? Nie wydaje mi się. Patrząc na Cathy można uznać, że stworzona
jest z dwóch przeciwstawnych osobowości, które to wzajemnie się wykluczają,
przez co doprowadzają do tragedii. Cathy będzie nieszczęśliwa z Lintonem, ale
równie nieukojona byłaby z Heathcliffem. Ona pragnie wszystkiego. Heathcliff
także. I tutaj leży dramat. Jak powiedziałam więź tych dwojga wykracza poza
sferę widzialną, sytuując się w miejscu, które należy do nieskończoności.
Heathcliff bezcześci grób ukochanej, by na nią popatrzeć, uwierzyć, że spotkają
się dopiero „kiedyś”.
Warto przypomnieć, że Emily Brontë to
poetka. Dlatego też używa adekwatnego do swojego zajęcia języka, uzupełniając
go jednocześnie wulgarnymi wyrażeniami i gwarą, co uwidoczniło dopiero
tłumaczenie Pana Piotra Grzesika. Nie dziwię się, że gdy „Wichrowe wzgórza”
zostały napisane wywołały fale sprzeciwu, będąc oskarżane o epatowanie agresją
i brutalnością. Aktualnie to tak nie bulwersuje, choć rzeczywiście w połączeniu
z mnogością środków stylistycznych, opisujących choćby wrzosowiska, to brutalizm
języka uwypukla się. Pisarka także używa wielu metafor nic, co mówi, nie można
odbierać wprost i operuje symboliką, zrozumiałą bądź nie – po prostu
wieloznaczną i zapewne każdy będzie miał własną interpretacje tej książki.
Dlatego też, mimo że cenie na równi „Jane Eyre” i „Wichrowe
wzgórza” to dla mnie ta druga powieść plasuje się o klasę wyżej. Przede
wszystkim dlatego, że „Jane Eyre” jest prosta w odbiorze. To osobisty dramat
Jane i zrozumie go każdy. Biorąc pod uwagę osobiste doświadczenia Charlotte to
szczególnie współczuję ówczesnym guwernantkom. Jednak „Wichrowe wzgórza”… To
coś niebywałego. Wykraczającego poza romans. Poza mężczyznę i kobietę. Jak
napisała Virginia Woolfe w „Jane Eyre i Wichrowych wzgórzach” to Emily:
„Widziała świat rozdarty, pogrążony w gigantycznym chaosie, i czuła w sobie
siłę, aby go scalić w książce”.
Co do posłowia to nie interpretacja autora jest fascynująca,
jaką choć nie z każdym aspektem się zgadzam.
Ale to nie jest czas, ani miejsce. Zapraszam tłumacza na kawę, podczas
której będziemy mogli sobie podyskutować, dlaczego uważam jego analizę za
nazbyt wydumaną.
Wszystko, co miałam powiedzieć to
powiedziałam. Nikogo nie zamierzam namawiać, gdyż sądzę, że to byłoby
bezowocne, a ponadto skutkowałoby licznymi negatywnymi ocenami tejże książki. A
jest zbyt wieloznaczna, zbyt głęboka i natchniona, by podsumować ją krótkim
słowem – romansidło. Jak opisuje siostrę Charlotte, była taka uduchowiona i
wyalienowana, że nie mogła napisać pospolitego romansidła. Emily spędzała całe
popołudnia na wrzosowiskach, rozkoszując się swoimi rejonami, a jej dusza mogła
być wolna i poszukiwać tego, czego potrzebuje. Całe jej życie było czymś
odległym, niepospolitym, natchnionym. Chciałam zaprezentować, jak widzę tę
powieść, jaka jest dla mnie poetycka, zbudowana lirycznym wręcz językiem. Aż
żałuję, że Emily Brontë napisała tylko jedną powieść.