poniedziałek, 28 lipca 2014

"Lawendowy pokój" Nina George

Tłumaczenie: Paulina Filippi-Lechowska
Tytuł oryginału: Das Lavendelzimmer
Qydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 28 lipca 2014
Liczba stron: 344

Mam książki na zły humor. I na dobry też. Na smutki. Na zwiedzone nadzieje. Na tęsknotę za dzieciństwem. Na nostalgię i na poczucie bycia niezrozumianym. Niektóre powieści czytam, tęskniąc za innym życiem, a jeszcze inne, gdy stracę przyjaciela. Pewne powieści przypominają mi o dawnej miłości – dawno już straconej, ale gdy je czytam to wracam do ówczesnego szczęścia, które dzieliliśmy. Może dlatego tak idealnie wpasowałam się w nastrój „Lawendowego pokoju” i dałam się oczarować każdym jego aspektem. Już wiem, z którym usposobieniem on rezonuje – z tęsknotą za kimś, kto nas rozumie i bezwarunkowo akceptuje. Gdy będę odczuwać taką melancholię, to sięgnę po książkę pani Niny George i ona niczym najskuteczniejsze lekarstwo sobie z tym poradzi.

„Poznajesz swojego męża naprawdę dopiero, gdy cię zostawi.”

Dawno książka mnie tak nie zachwyciła. Nie tylko warsztatem i innymi bredniami, ale przede wszystkim tym, że pojęła i zaprezentowała najgłębszy aspekt mnie samej. Tak po prostu i dogłębnie. Rozumienie tego, dlaczego czytam i dlaczego nigdy nie przestanę.

„Głupi mężczyzna to ruina każdej kobiety.”


Głównym bohaterem „Lawendowego pokoju” jest Jean Perdu. Trudno znaleźć na świecie bardziej rozkochanego w książkach księgarza. Na barce imieniem Lulu prowadzi księgarnię o nazwie „Apteka literacka”.  Oprócz tego, że ta nazwa brzmi zgrabnie i zachęcająco, to jest w niej głębszy sens, gdyż protagonista zapisuje powieści jak medykamenty. Podobnie jak ja powyżej, on dostosowuje literaturę do nastroju, jednocześnie lecząc zadawnione rany. Sprawnie rozpoznaje rozterki i krzywdy, jakie czytelnik nosi w sercu. Niestety nie potrafi uzdrowić sam siebie. Cierpi od ponad dwudziestu lat, gdy to pewnej nocy ukochana kobieta porzuciła go na zawsze. Wszystko się zmienia, gdy do mieszkania obok wprowadza się nowa lokatorka, która zmusi Jeana do zmierzenia się z przeszłością.

„Ciekawe jak to jest tak intensywnie odczuwać emocje i pomimo to przeżyć.”
Gdy książka jest zachwycająca to brak mi słów. Nie potrafię mówić o tak poruszającym pięknie. Mam wrażenie, że każde słowo deprecjonuje je, umniejsza, sprawia, że karłowacieje i niszczeje. Najchętniej milczałabym, bo tylko niczym niezmącona cisza może być równie piękna jak „Lawendowy pokój”. Nastrój tej powieści jest melancholijny, odczuwałam upływ lat i mijanie życia godzina za godziną i to było wzruszające, ale nie raniło. To ma szczególną wartość dla takich czytelników jak ja, którzy całe swoje życie i emocje poświęcają na ołtarzu literackim. Nina George rozumie takie osoby i daje im chwilę czytelniczego wytchnienia. Ofiarowała mi książkę, która nie sprawia, że jestem wyczerpana od paroksyzmów emocji. W tej powieści jest tęsknota, smutek za utraconą miłością, ponura wiedza, że zmarnowaliśmy swój najlepszy czas. To taki rodzaj żalu, który nie rani, nie krzywdzi, ale zmusza do zastanowienia.

„Czy nie ma książki, która mnie nauczy pieśni mojego życia?”


Może i językowo nie jest doskonale. Może i pisarka chwilami się zagalopowuje i brzmi jak Coelho. Może i używa brzydkich słów, jak np.: „hejter”. Ale tak naprawdę nie ma to znaczenia. Ta historia oszałamia swoją urodą. To piękna powieść drogi, podczas której, każdy jej uczestnik odnajduje to, czego naprawdę pragnie jego serce. W każdym z podróżujących dokonuje się swoista przemiana, która pozwala się rozstać. Bo pozwolić czemuś odejść – czy istnieje lepsza cecha?

„Kto wie, Jean, może ty i ja pochodzimy z pyłu tej samej gwiazdy i rozpoznaliśmy się po jej świetle.”


Która miłość ma większą „wartość”? Która daje więcej szczęścia? Taka w której zakochani patrzą na siebie i widzą swoje lustrzane odbicia, czy taka w której oboje patrzą w tę samą stronę? Przed takim dylematem zostaje postawiona jedna z bohaterek. Postacie są genialne. To żywe osoby, które pragnęłabym spotkać tuż za rogiem, obok, chciałabym by istnieli naprawdę. Są tacy rzeczywiści, tak doskonale rozumiałam ich rozterki...

„Czy to poczucie przemijania tak mnie przeraża, że chcę zaznać w życiu wszystkiego, tak na wszelki wypadek, gdyby następnego dnia miał mnie trafić szlag.”

Polecam czytać z kotem u boku, tak by mógł dawać pocieszenie. I z lawendowymi kadzidełkami, by przenieść się na moment do Prowansji i wczuć się w klimat francuskiego południa, tak kompletnie odmiennego od zblazowanego Paryża. Nina George wszystko to perfekcyjnie oddała, tworząc również książkę na temat Francji, francuzów, ich kultury i pięknych krajobrazów. Polecam osobom, które kochają. I tym które odchodzą, bo myślą, że tak jest lepiej.

niedziela, 20 lipca 2014

"Pocałunek śmierci" J. T. Ellison



Tłumaczenie: Żuławnik Jacek
Wydawnictwo: Mira
Data wydania: 18 czerwca 2014
Liczba stron: 352


Nie jestem fanką kryminałów i wszyscy o tym wiedzą. Co jakiś czas najdzie mnie ochota na jakąś powieść o takiej tematyce i sięgam wówczas po coś zupełnie  przypadkowego. To zazwyczaj dobre książki, ale niezachwycające. Żadna z nich nie sprawiła, że doznałam nagle sensacyjnego objawienia, które by spowodowało nagłą chęć poznania tego gatunku i przemiany samej siebie w detektywa. Mimo wszystko „Pocałunek śmierci” to bardzo dobra książka.

Jest absolwentką Randolph-Macon Woman's College, tytuł magistra uzyskała w George Washington University. Pracowała w Białym Domu i Departamencie Handlu przed przejściem do sektora prywatnego. Jako analityk finansowy i dyrektor marketingu, pracowała w sektorze obrony i dziale badań przestrzeni kosmicznej. Po przeniesieniu się do Nashville, Ellison rozpoczęła prace, które pozwoliły Jej poszerzać swoją pasję, jaką była kryminalistyka. Pracowała z Nashville Metro Police Department, FBI i innych organizacjach ścigających przestępców. Te doświadczenia gwarantowały przenosiła wprost do swoich powieści.

Ellison jest członkiem wielu organizacji literackich, w tym International Thriller Writers, Mystery Writers of America, Romance Writers of America and Sisters in Crime.
 
Mieszka w Nashville z mężem i kotem.( Opis z wydawnictwa Mira)

Aż się chcę zapytać, a po cóż Ci to pisanie kobieto, skoro masz takie barwne życie?!?!

„Pocałunek śmierci” opowiada o morderstwie Corinne Wolff. Młoda, piękna sportsmenka, szczęśliwa mężatka, spodziewająca się dziecka, zostaje odnaleziona martwa w swoim domu. Jej półtoraroczna córka przytulała się do niej w kałuży krwi. Sprawę ma rozwiązać porucznik Taylor Jackson, która właśnie wróciła z podróży przedślubnej. Czy może się okazać, że Corinne nie jest tylko podmiejską żoną, ale zamieszana jest w brudne interesy? I jaką rolę w tym wszystkim pełni jej siostra? Ponadto ktoś próbuje skompromitować Jackson, a przez to odsunąć od sprawy. Zapraszam do czytania!

Fabuła jest porywająca! Zagadki się piętrzyły a informacje, które zdobywała pani porucznik zdumiewały mnie samą. Przyznaję, że domyśliłam się mordercy i mój pierwszy trop był słuszny, ale nie odkryłam przyczyny zabójstwa. Całość tej zagadki jest nieprawdopodobna, ale za to jaka fascynująca. Powieść trzyma w napięciu od początku do końca, a moje emocje podczas czytania ciągle się gromadziły, by wylać się na końcu gwałtowną falą.

Język jest najgorszym elementem powieści. Narracja wydaje mi się mocno infantylizująca. Pojawiają się specyficznie metafory, w mojej ocenie bardzo dziecinne typu „wyrzygała swoją duszę pod delikatnym, pączkującym dereniem.” Brzmi trochę idiotycznie. Za to podziwiam wnikliwość pisarki, która naprawdę jest obyta w tematyce policyjnej oraz kryminalistyce, która jest jej pasją. Widać, że posiada doświadczenie i sprawnie je wykorzystuje.

Momentami fakt, że nie przeczytałam poprzedniej części przeszkadzał, dlatego też ze swojej strony polecam, by zapoznać się z poprzednią częścią. Pani Ellison często odnosiła się do poprzedzających fabułę wydarzeń, dlatego o wiele lepiej będzie, gdy będziecie dysponować taką wiedzą.  

Wydanie jest bardzo ładne. Typowy dla Miry papier to przyjemny w dotyku, chropowaty, żółty materiał, zaś okładka prezentuje się zabójczo…

Polecam tę książkę fanom kryminałów, którzy uwielbiają mroczne i zagmatwane zagadki. Jeśli interesuje Was, jaką mroczną tajemnice skrywa podmiejskie, idealne małżeństwo to zapraszam do czytania. Mnie się podobało i pomimo kilku zastrzeżeń to planuję przeczytać inne powieści pani T. S. Ellison. Polecam.
6/10


czwartek, 17 lipca 2014

"Klątwa tygrysa. Wyzwanie" Colleen Houck



Tłumaczenie: Martyna Tomczak
Tytuł oryginału: Tiger’s Quest
Seria/cykl wydawniczy: Klątwa Tygrysa tom 2
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 11 czerwca 2012
Liczba stron: 416

Oto kolejna sklejka kilku romansów paranormalnych. Posiada w sobie wszystko, co się sprzedaje – romans, trójkąt miłosny, fantastykę, mity i prostacki język. Oto przepis na bestseller. Autorka napisała tę powieść pod wpływem sagi „Zmierzch”. Powieść została odrzucona przez wydawców. Nie dziwię się im.

„Ze wszystkich rodzajów ostrożności, ostrożność w miłości jest najbardziej zabójcza.” Bertrand Russel

Kelsey odchodzi od Rena, ponieważ sądzi, że ich związek nie ma przyszłości i wraca do Ameryki. Tam odkrywa, że mężczyzna wraz z panem Kadmem zabezpieczyli jej przyszłość, kupili dom, samochód, opłacili studia i w ogóle, dziewczyna nagle staje się niezwykle bogatą studentką. Mimo tych udogodnień Kelsey cierpi po rozstaniu z Renem. Cierpi, płacze, chlipie i męczy czytelnika swoim głupim rozumowaniem. Jej rozmyślania są wręcz nieprzyzwoicie podobne do „Księżyca w nowiu”. Fabuła kręci się i wije wokół nieszczęśliwej Kelsey i tego jak bardzo tęskni za swoim księciem. Z tej rozpaczy kupuje sobie pluszowego tygrysa… Nie żartuję, moi drodzy. Następnie zachowuje się bardzo dojrzale i umawia się z kilkoma chłopcami jednocześnie. A dlaczego ma sobie dziewczyna żałować?
 Pewnego dnia jednak Ren wraca… I co teraz? Czy znów połączy ich uczucie? A może pozostaną sobie obojętni? No i co z bratem Rena – Kishanem? Odpowiedzi nie otrzymacie w książce, ponieważ autorka  rozwleka wątki i przeciąga je na kolejne tomy. Jeśli pani Houck będzie łaskawa to możliwe, że w ostatnim tomie serii w końcu coś wyjaśni. Ale teraz, powątpiewam.

„Razem w dusz i warg złączeniu” Percy Shelley

Na pierwszy rzut oka widać nawiązania do „Zmierzchu”. Kelsey oddalona od Rena ma omamy i słyszy swojego ukochanego podobnie jak Bella. Główna bohaterka mówi przez sen… No i pojawia się wszystko rozumiejący, zakochany Jacob. Tfu! Miałam na myśli Lee. W „Klątwie tygrysa” mamy Lee, który wpierw pomaga się dziewczynie otrząsnąć po zerwaniu, a następnie rywalizuje o jej uczucie. Podobnie jak Jacob.

„Wiesz, że ją kochasz, kiedy widzisz świat w jej oczach, a jej oczy wszędzie na świecie.” David Levesque

Książkę najchętniej podzieliłabym na dwie części. Pierwsza, w której Kelsey cierpi.  Jest w stanie myśleć tylko o ukochanym Renie. Nie tylko jest to nudne, ale i żałosne. W drugiej jest troszkę lepiej. Akcja przenosi się na wschód i dziewczyna potrafi, choć na chwilę, odwrócić swoją uwagę od umięśnionych książęcych klatek piersiowych. Autorka środek ciężkości przesuwa na zagadki i mitologię, ale dla mnie było już za późno.

„Z każdej tragedii trzeba czerpać siłę.”

Główna bohaterka jest idiotką. Wiem, jest nastolatką – przecież każda zakochana w młodzieżowych książkach panna, broni książek mniej więcej tak - nastolatki nie zachowują się jak dorośli. Nie wymagam, by się tak zachowywały. Po prostu po dziewczynie, która straciła rodziców, wymagałoby się (i oczekiwało) więcej dojrzałości psychicznej. Ponadto nie posiada nawet podstawowej wiedzy o życiu, świecie, rzeczywistości, a jest kreowana usilnie przez autorkę na alfę i omegę. Archaiczne zagadki, logiczne zadania i inne sfinksowe rymowanki to dla naszej głównej bohaterki pryszcz. Strzelanie z łuku opanowała na poziomie perfekcyjnym po paru próbach. Ludzie uczą się tego, całe życie, ale nie ona! Jeśli przybliży Wam to jej mentalność to Kelsey jest jeszcze bardziej infantylna od swojego pierwowzoru, czyli Belli Swan. Oczywiście w przeciętnej nastolatce wszyscy się zakochują. Nie wiedzą do końca dlaczego, ale cały świat jest nią zauroczony. Miłość jest ślepa.

No i jest urokliwy brat Rena, czyli Kishan. Początkowo miał być on tym złym, czarnych charakterem z potencjałem do przemiany. Przemienił się a i owszem. Lata za słodką Kelsey z wywieszonym językiem, tracąc przy tym czar niegrzecznego chłopca i polot ironicznego młokosa. No i nie wspomnę mocnej inspiracji „Pamiętnikami wampirów”, gdzie obaj walczą o względy tej samej dziewczyny. No i to uwodzenia Kishana… Przyciąganie w ramiona, omdlewająca Kelsey, wymuszanie pocałunków, męskie umięśnione ramiona… Czujecie klimat?

Ech, puste są te dziewuchy w paranormal romace. Oj puste. Nie dość, że ogólnie nie podobał mi się cały lukier wypływający z książki i dość prymitywne postrzeganie tak wzniosłego uczucia jak miłość przez Kelsey, to dla mnie to pseudo uczucie jest po prostu niezdrowe. Ten związek jest toksyczny! Już uzasadniam moje stwierdzenie. Gdy Ren wychodzi na parę godzin na uczelnie, Kelsey zaczyna umierać z tęsknoty i już zaczyna wypłakiwać za nim oczy.(sic!) Dziewczyna nie jest w stanie żyć, chodzić, mówić i istnieć bez jego zgody. Dla mnie to jest poważny problem psychiczny i radziłabym takiej kobiecie pójście do psychoanalityka, bo postawa bluszczu owijającego się wokół mężczyzny i zaciskającego wokół krtani niczym mordercza pętla normalna i zdrowa nie jest.

Jak dla mnie wciąż za mało folkloru, indyjskich legend, życia codziennego tamtejszych ludzi. Ponawiam swój zarzut. Pani Houck opisuje tamtejszą rzeczywistość, jakby nigdy tam nie była, a cytowała przewodniki.

Język jest idiotyczny. Autorka, jak każde według mnie, pisarskie beztalencie poświęca szczególną uwagę temu, że… - Aktualnie opisywany bohater myje zęby, potem ubiera spodnie, następnie drapie się po głowie i po chwili namysłu drapie się również pod pachą. Potem idzie coś zjeść. Głowi się nad tym, czy spożyć płatki, a może kanapkę z makrelą. Wybiera to drugie, ale jednak nie… Następuje zwrot akcji i przygotowuje sobie płatki z mlekiem. Ekscytujące, czyż nie?
Autorka, co i rusz, raczy nas opisami niczego. Nie wiadomo po co i dla kogo ona to opisuje. Język, jakim posługuje się pisarka jest prostacki i niewyrobiony. Moim zdaniem ta kobieta nie potrafi pisać. Ponadto skalkowała pomysły innych pisarek. Czymś, co miało ją wyróżnić na ich tle miała być mitologia i wschodnie krainy. Nie wyszło.

Mole książkowe mają tendencje do zapadania na ślepotę. Ot taka „choroba zawodowa”. Ślęczenie nad tomiszczami przy migotliwym świetle lampy niekorzystnie wpływa na wzrok. A jeśli czcionka jest tak skandalicznie mała jak w „Klątwie tygrysa” to moje oczy błagają o zlitowanie. Okładka jest nawet ładna, tylko trochę tandetna.

Rozpisałam się, ale teraz pokrótce. Sam pomysł umieszczenia akcji w Indiach ma ogromny potencjał. Tego jeszcze nie było. Pani Houck nie tylko go nie wykorzystała, ale także powiem kolokwialnie schrzaniła na całej linii.
2/10

niedziela, 13 lipca 2014

"Zakochać się" Cecelia Ahern

Tłumaczenie: Natalia Wiśniewska

Tytuł oryginału: How To Fall In Love

Wydawnictwo: Akurat

Data wydania: 2 lipca 2014 

 

Panią Ahern znam ze słyszenia. Mam wiele jej powieści w planach. Nawet nie oglądałam filmu na podstawie „P.S kocham cię”. Pisarka jest wyjątkowo płodną artystką i napisała aż czternaście książek, a większość osiągnęła status bestsellera. Pochodzi z Irlandii i akcja jej utworów jest właśnie tam osadzona. Cecelia Ahern to również producentka serialu telewizyjnego „Samantha who?”, w którym rolę główną gra Christina Applegate, znana ze „Świata według Bundych”

 

Temat tej książki jest tożsamy z tytułem. Właściwie miałam obawy, że to będzie kolejny romans, z którego nic nie wynika i który nawet nie sprawia mi większej przyjemności. Obawiałam się, że powieść pani Ahern to mózgotrzep bez treści i fabuły. Po przeczytaniu mogę przysiąc, że brak treści i fabuły to ostatnie, co mogę zarzucić tej powieści. To naprawdę bardzo dobra książka opowiadająca o miłości i jej braku, o tym że nadchodzi czas, by zostawić pewne sprawy za sobą i nie próbować wypalonych relacji reanimować. 

 

Główną bohaterką jest Christina Rose, która posiada firmę pośrednictwa pracy. Jednocześnie wydaje się niespełnionym psychologiem, gdyż jej hobby to doradzanie i pomaganie wszystkim wokół. Żyje według poradników i posiada takowe na każdą okazję począwszy od tego jak zwolnić pracownika z pracy, aż po „jak uzyskać rozwód”. Uwielbia pomagać ludziom, nawet wbrew ich woli. Skutkuje to tym, że gdy spotyka samobójcę próbuje uratować go od popełnienia tego czynu. Nie posiada jednak wystarczającej wiedzy i popełnia błąd, dlatego mężczyzna strzela sobie w głowie. Kobieta ma nadzieję, że po raz drugi pójdzie jej lepiej dlatego, gdy widzi mężczyznę, który stoi na moście z zamiarem rzucenia się, to czym prędzej idzie go ratować. Tak poznaje Adama Basila, któremu obiecuje, że przez dwa tygodnie przywróci mu chęć i pragnienie życia. Czy jej się to uda?

 

To wspaniała i niezwykła książka! Ma w sobie coś wręcz magicznego, takiego że chce się ją czytać. Jestem wciąż pod wrażeniem. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką koncepcją. Jest zupełnie niesztampowa, a pomysł niesamowity i nigdy wcześniej się z takim nie spotkałam. I choć od początku wiedziałam, jak potoczą się losy bohaterów, to jednak nie umniejszało to przyjemności czytania.

 

Osobiście sądziłam, że te tematyka samobójstwa będzie tylko tłem dla romansowej części fabuły, ale zdziwiłam się, ponieważ większość powieści skupia się właśnie na wychodzeniu z depresji. Uwagi Christiny są proste i widać, że nie posiada wykształcenia psychologicznego. Podejrzewam, że samobójcom niezbyt pomogłyby teksty typu „Ciesz się życiem!”, „Popatrz na wschód słońca!”, ale raczej nie wymagam od tej powieści 100% realności. Ale mimo to pisarka pokazuje, że depresja to choroba, która nie dotyka tylko chorego, ale i jego całą rodzinę, co już jest całkowicie prawdziwe. Najgorsze co można uczynić to odejść od osoby pogrążonej w depresji, gdyż dla niej to ostateczny cios. Co najlepsze temat samobójstwa nie przytłacza, ale pisarka porusza się po nim lekko, delikatnie i z wielką empatią.

 

Bohaterowie zostali bardzo dobrze wykreowani. Christina to urocza postać. Popełnia błędy, ale w tych swoich pomyłkach jest tak ujmująca i tak zwyczajnie ludzka, że czułam jakby była autentyczną osobą. Bardzo łatwo nawiązałam z nią więź, mimo że jest charakterologicznie zupełnie różną ode mnie. Niejako rozumiałam jej poczynania. Podobał mi się również Adam, który jest człowiekiem wyjątkowo labilnym emocjonalnie, co skutkuje ciągłym miotaniem się ze skrajności w skrajność. Takie osoby są szczególnie narażone na myśli samobójcze. Równie mocno polubiłam postacie drugoplanowe. Ich historie życia były równie ciekawe co Christine i Adama.

 

Język powieści jest bardzo dobry. Widać, że pisarka ma doskonały warsztat i jest świetnym rzemieślnikiem z wieloma utworami na koncie. Od razu rozpoznałam doświadczonego autora. Słowa przychodzą z łatwością. Żarty sytuacyjne w powieści są genialne. Nienachlane, ale wyjątkowo zabawne, tak że czytając gagi z rodziną Christiny, z moich ust nie schodził uśmiech. 

 

Mimo że „Zakochać się” opowiada o trudnych problemach, to robi to w bardzo optymistyczny sposób. Książka budzi nadzieję i rozgania smutki. Wzrusza, wywołuje na twarzy uśmiech i wiele innych emocji. Polecam!

7+/10

Wydawnictwo  Akurat

czwartek, 10 lipca 2014

"Klątwa tygrysa" Colleen Houck



Tłumaczenie: Martyna Tomczak
Tytuł oryginału: Tiger's Curse
Seria/cykl wydawniczy: Klątwa Tygrysa tom 1
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: marzec 2012
Liczba stron: 360


Wiecie, dlaczego niektóre powieści zostają odrzucone przez wydawców? Ponieważ ci przeważnie wykształceni ludzie zajmujący się, na co dzień literaturą dostrzegają, że niektóre powieści są chłamem. I zgadzam się z nimi w całej rozciągłości. Uprzejmie proszę, by ktoś mnie uderzył, gdy znów przyjdzie mi do głowy pomysł, przeczytania powieści opublikowanej samodzielnie przez autora. Mocno. To bardzo głupi pomysł.

„Kiedy życie wręcza ci cytrynę, upiecz ciasto cytrynowe.”

Książka opowiada o poszukującej pracy Kelsey. Niespodziewanie znajduje zatrudnienie w cyrku, jako pomocnica i opiekunka tygrysa. Groźny zwierz początkowo budzi w niej strach, jednak z czasem dziewczyna dostrzega jego niebezpieczną urodę. Można powiedzieć, że Kelsey i tygrys zaprzyjaźniają się. Pewnego dnia do cyrku przybywa mężczyzna z Indii i chce zabrać wielkiego kota w jego rodzinne strony. Prosi dziewczynę, by im towarzyszyła jako opiekunka tygrysa. Kelsey się na to godzi i wyrusza na egzotyczna wyprawę w nieznane.

„Pocałunek to podpis mężczyzny”

„Literacki fenomen”. Skomentuje to tak – hahahahah! To jakaś kpina. Jednakże zacznę od pozytywu, mianowicie nieszablonowy pomysł na fabułę. Nie kolejny wampir, wilkołak czy inny stwór, ale klątwa. Nawet cały rys fabularny mi się podobał, choć opierał się głównie na romansie. Ale, jako że lubię romanse, nie przeszkadzało mi to.

Kolejnym walorem jest umieszczenie akcji w Indiach. Nigdy wcześniej nie czytałam romansu paranormalnego, którego akcja działaby się w egzotycznym kraju i ogromnie mi się to podobało! Autorka przybliżyła nam nie tylko legendy i mity indyjskie, ale także np.: kuchnie. Ten element bardzo przypadł mi do gustu, ale pisarce nie udało się oddać klimatu Indii. Czułam jakby Pani Houck nigdy tam nie była i próbuje przekazać mi informacje podręcznikowe, a nie znane z własnej autopsji.

Autorka nie potrafi pisać. Z krótkiej notki biograficznej wynika, że to debiut autorki. Książka aż tym krzyczy. Przykładem na jej brak warsztatu może być typowe dla początkujących pisarzy opisywanie codziennych czynności – zjadłam, umyłam się, założyłam pidżamkę itd. Rozumiem przeczytać o tym raz. Ale każdego wieczoru rytuał się powtarzał. Drobna rada: trochę więcej dynamicznej akcji, mniej opisów tego, co Kelsey sobie umyła.

Jeśli zaś mówimy o stylu to cóż mogę rzec. Styl jest prostacki, niewyrobiony, sztywny. Nie wiem, czy to, co powiem kogoś zachęci, ale czytałam powieści, które były napisane gorszym językiem, więc chyba nie jest tak źle. Ale czy stwierdzenie, że nie jest to najgorsza powieść w dziejach, zachęca? Często występowały pewne niezgrabności językowe, ogólnie widać, że autorka niezbyt czuje się swobodnie wśród słowa pisanego. Dialogi były tak idiotyczne, że aż szkoda o nich pisać.

Kreacja postaci to porażka na całej linii. Kelsey to idiotka, bez poczucia własnej wartości marząca tylko o tym, by przystojny książę zwrócił na nią uwagę. Jej naiwność poraża. Ilu z nas wybrałoby się w podróż z całkowicie obcym mężczyzną? A w momencie, gdy wasz przewodnik znika, co robicie? Wracacie do sklepu i dzwonicie po pomoc? Nie, Kelsey wpadła na inny genialny pomysł, otóż idzie głębiej w dżunglę. Tak, to ma sens. Ogólnie rzecz ujmując główna bohaterka jest tępą istotą bez krzty rozumu. Mężczyźni to kolejny żenujący element tej książki. Fakt, pisarka próbowała ich skonstruować, ale nie wyszło. Wspomnę jedynie o księciu, który jest idealny. To jego jedyna cecha – idealność. Motyw walczących ze sobą braci został zaczerpnięty prawdopodobnie z Pamiętników wampirów. Reszta postaci jest śmiechu warta. Schemat przy tworzeniu bohaterów aż piszczy.

Powiem tak – są elementy, które mi się podobały, jak np.: mitologia indyjska i nawet cała fabuła. Istotniejsze aspekty powieści są przerażająco niedopracowane. Cała książka jest bardzo naiwna, żeby uniknąć mocnego stwierdzenia, że jest zwyczajnie głupia. Ale pragnę coś zaznaczyć. Potraktujcie tę książkę jak baśń. Jak mit o rodzącej się miłości, jak coś, co ma być z założenia naiwne. Nie wiem, czy taki był zamysł artystyczny autorki, ale pragnę wierzyć, że tak. Jeśli to zrobicie, postawicie tej książce tak samo dobrą notę jak ja.
4/10