niedziela, 16 czerwca 2013

Puść już mnie – Piotr Kołodziejczak



Wydawnictwo: Wydawnictwo Borgis sp. z o.o.
Data wydania: 2009
Liczba stron: 196


Jaki jest wzór perfekcyjnej pary? Mimo postępowości deklarowanej przez ogół społeczności to najlepiej widziane są pary „tradycyjne”. Mąż - opiekun rodziny, ambitny i robiący karierę, a obok żona - słodka, miła, dobra, zajmująca się domem. Może mieć nawet pracę, bo nawet kobiecie wolno mieć drobne fanaberię, ale kariera to już przesada, gdy ma się tak wspaniałego męża. Ewelina i Rafał są właśnie taką parą – idealną. Kobieta jest zapatrzona w oblubieńca jak w obraz. Wydawać mogłoby się mogło, że to układ doskonały – ona lubi go wielbić, a on lubi być wielbiony. Ale po pewnym czasie układ ten nabiera cech bestialstwa. Rafał, widząc niewolnicze oddanie żony, zaczyna brutalnie to wykorzystywać. Czy Ewelina się obudzi? Tego dowiadujemy się już na początku. Główna bohaterka opowiada o swoim małżeństwie z perspektywy czasu, gdy już na spokojnie może dostrzec wszelkie rysy i załamania na idealnej powierzchni. Po rozwodzie zmieniła się. Przestała być pasywna, ale jej charakter wahnął się w drugą stronę. Stała się despotyczna. Odreagowuje czasy, w których była całkowicie bezwolna. Czytając pewne rozdziały, miałam wrażenie, że czytam o dwóch różnych osobach – całkowicie słuszne odczucie.

Autor przedstawił bardzo ciekawą historię z życia wziętą. Generalnie fabuła sama w sobie jest bardzo realna i czasem czułam się, jakby Ewelina z Rafałem mieszkali tuż za rogiem. Niektóre tylko sceny psuły to wrażenie, gdyż były absurdalne. Nie sądzę, by był to absurd zamierzony. Przykładem może być dialog między mężem i żoną, gdy on podczas szczerej rozmowy mówi, że potrzebuje w ich małżeństwie więcej pieprzu, a ona ze szczerym (!) zdziwieniem mówi, że przecież mają go w kuchni… Takie sceny były tak idiotyczne, że odbierały tej książce ten pozór realności.
W dobry sposób zaprezentował także psychologię postaci. Pisarz zwrócił uwagę nie tylko uczucia kobiety tkwiącej w toksycznym związku, ale także na to, co się dzieje post factum. Ewelina to doskonale wykreowana bohaterka, którą poznajemy z różnych perspektyw, w różnych rolach i na różnym etapie życia. Często jej zachowania były wyolbrzymione, ale jej traumatyczna przeszłość usprawiedliwia lekką histerię.
Za mało z kolei w mojej ocenie poświęcono uwagi mężowi. Z jednej strony podziwiam, że Pan Kołodziejczak skupił się na analizie kobiecej psychiki, z drugiej chciałabym poznać męski punkt widzenia na toksyczne uczucia. Dlaczego Rafał taki był? Kiedy z czułego mężczyzny zmienił się w zblazowanego cynika, który szuka różnorakich podniet? Przecież to się nie dzieje z dnia na dzień. Coś musiało go zmienić. Obawiam się jednak, że już nigdy nie dowiemy się co.

Język tekstu jest przeciętny, jeszcze mu niestety brak jakiejś lekkości, choć sformowania zdradzą człowieka, posiadającego wiedzę. Warto podkreślić, że powieść czyta się bardzo szybko.

Miejscami „Puść już mnie…” wydaje się być podkoloryzowana do granic możliwości. Nie ujmuje jej to jednak wartościowości tematyki i cieszę się, że ją przeczytałam – ku przestrodze. 

Z przyjemność obcowania z prozą Pana Piotra Kołodziejczaka dziękuję wydawnictwu:


sobota, 15 czerwca 2013

Dzieje Naszej Rodziny. The Saga of our Family – Marian Brzeziński



Tłumaczenie: książka dwujęzyczna
Seria/cykl wydawniczy: Historie Osób Przesiedlonych
Wydawnictwo: Favoryta.com
Data wydania: 2012
Liczba stron: 202


Jest coś ogromnie smucącego w fakcie, że osoby, które pamiętają naszą burzliwą historię  (szczególnie mam na uwadze czasy IIWŚ) odchodzą. Ostatni, żywi świadkowie przemijają w zapomnieniu. Dlatego tak ważne gromadzenie jest ich świadectw. Klan Brzezińskich jest tego świadomy, dlatego Marian Janina Brzezińscy, upamiętniają dzieje swojej rodziny. Początkowo autor książki wydał ją tylko na użytek swojej rodziny, ale potem dzięki pomocy Favoryty.com mógł rozpowszechnić ją wśród innych.
Pan Marian Brzeziński przenosi czytelnika wpierw do przedwojennej rzeczywistości. Jego rodzice gustowali w balach, zabawach, odwiedzinach, polowaniach i właśnie tym pachnie ta książka. Tym, co minęło. Potem następują ciężkie lata wojny i próba odnalezienia się w powojennej rzeczywistości, tak odmiennej od bali i zabaw. Pozbawionej polowań, w kraju zupełnie dotąd nieznanym. Wywózki, Katyń, przesiedlenia… Rodzinę Brzezińskich dotknęło większość wojennych tragedii IIWŚ. Tamte czasy znamy z suchych lekcji historii, ale zupełnie innego posmaku nabierają, gdy mówi o nich osoba, która faktycznie była ich uczestnikiem i wspomina je emocjonalnie, osobiście. Opowiada o nich z wielkim nacechowaniem uczuciowym.
Wspomnienia te cechuje jednocześnie urywkowość – pisarz pisze z pamięci, zapisują swoje wspomnienia, a one mają to do siebie, że są niekompletne, przy czym Brzeziński wykazuje się drobiazgowością w naszkicowaniu tła kontekstu kulturowego swojej rodziny.
Całość uzupełniona jest wspaniałymi zdjęciami, które idealnie dopełniają naszej wiedzy.
Naprawdę niezmiernie się cieszę, że pewnie wspomnienia nie ulecą w niebyt, a zostaną zachowane.

sobota, 8 czerwca 2013

"Grzeszna namiętność" Cecilia Grant



Wielokrotnie powtarzałam, że uwielbiam romanse historyczne, ale wiadomo romans to gatunek kloakowy. Czy ktoś umie, czy też nie romans da radę napisać. I właśnie z takim żałosnym tworem będziemy mieć teraz do czynienia.

„Żadne pożądanie nie dostarczało większej przyjemności niż to, które zostało wzbudzone, gdy pojawił się szacunek.”

Książka opowiada o Marcie Russel, która zostaje wdową. Rodzina jej męża chce pozbawić ją majątku. Co innego gdyby była ciąży. Kobieta niestety w ciąży nie jest, ale to można szybko zmienić. Do roli reproduktora wybiera syna baroneta pana Mirkwooda. Narozrabiał on niejedno w Londynie i został wysłany na wieś w celu ostudzenia jego gorącego temperamentu. Marta pragnie by ich relacje były czysto zawodowe, mężczyzna ma inne plany…

Fabuła mogłaby być interesująca, jednak autorka chciała koniecznie napisać powieść na 400 stron. I tym sposobem stworzyła ciągnącą się jak flaki z olejem książkę. Pani Cecilia opisywała zupełnie nieistotne szczegóły i dokładała dziwne wątki. Powieść czytało się szybko, przyznają, ale była zwyczajnie nudna. Nawet w najmniejszym stopniu mnie nie porwała.

Chyba jedynym pozytywem jest kreacja postaci. Wszystkie mają określone charaktery i zachowują się zgodnie z nimi. Przy tym są jednowymiarowe i dosyć sztampowymi kreacjami. Mimo wszystko to i tak dobrze, że bohaterzy mają jakiekolwiek charaktery. Główna bohaterka jest ogromnie irytująca. Pozbawiona jest wszelkiej finezji i taktu. Potrafi tylko wszystkich wkoło pouczać i strofować. Niewątpliwie ma dobre serce, jednak nikt nie lubi być uszczęśliwiany na siłę.

Nie oczekujmy po tej książce zbyt wiele tytułowej grzeszności. Prócz grzechu cudzołóstwa Marta jest wzorem cnót i zalet. Aż się niedobrze robi jak po raz wtóry powtarza, co ktoś powinien robić, jak należy postępować… Pani Russel jest sztywna jak kij od szczotki.

Jeśli już jesteśmy przy tytule to namiętności też w tej książce nie ma. Jak Marta postanowiła tak też zrobiła. Zbliżenia z jej kochankiem były kliniczne, bezosobowe, puste i pozbawione uczucia i namiętności. Autorka opisywała sceny łóżkowe dokładnie, dlatego ze szczegółami dowiadywałam się, że Marta leżała jak kłoda, nie reagując na zabiegi Mirkwooda. Nie jest to zbyt namiętne. Dla mnie cała erotyka książki była wybitnie odstręczająca.

Język był słaby. Wiadomo, nie oczekiwałam stylizacji po romansie. Aż takich wymagań nie mam. Po prostu był trochę infantylny i niedorobiony.

No cóż. Nie polecam. Jest wiele lepszych romansów. Ten jest do bólu przeciętny, a nawet chwila odprężenia nie jest warta tak ekstremalnego odmóżdżenia.

Okładka jest prześliczna. Nie przepadam za kolorem zielonym, ale ten butelkowy odcień jest pieszczotą dla oka.
2/10

piątek, 31 maja 2013

"Sklepy cynamonowe" Bruno Schulz




Wydawnictwo: Wydawnictwo MG
Data wydania: 24 stycznia 2013
Liczba stron: 256


Krytyka przychodzi mi automatycznie. Chwalenie jest trudniejsze. Szczególnie wtedy gdy książka wspina się na literackie wyżyny. Chciałabym ukazać jak bardzo dana pozycja jest genialna, ale czuję się zbyt mała, zbyt niekompetentna, by to robić. Boję się, że moje słowa umniejszą moje myśli, a to poniży książkę. Niemniej z drżącym sercem spróbuję przybliżyć maestrię „Sklepów cynamonowych”. Mam nadzieję, że nie zdeprecjonuje wartości prozy Brunona Schulza. 


„Najlepsi nie byli wolni od pokusy dobrowolnej degradacji, zniwelowania granic i hierarchii, pławienia się w płytkim bycie wspólnoty, łatwej intymności, brudnego zamieszania.”

Miejscem akcji jest ulica Krokodyli. Ale to tylko umowna przestrzeń. Nic w „Sklepach cynamonowych” nie jest stałe. Ulica Krokodyli często ewoluuje, przeobraża się, zmienia, tworzy labirynt, wszystko płynie, przemianowuje, układa w zawiłe parantele. Przy tym wszystkim jest tandetna, pretensjonalna, przesiąknięta nowoczesnością. Ulica Krokodyli ma swój urok, taki jaki posiadają rzeczy wyuzdane, kiczowate, prymitywne, duszne i ułomne. Na ulicy Krokodyli wszystko jest kopią kopii, imitacją prawdy, cienkim odbiciem rzeczywistości. Czas akcji jest przedziwny. Płynie swoim rytmem, nie obejmują go żadne zasady. Kluczy po labiryntach miejsca akcji. Skojarzyła mi się książka „1Q84” Murakamiego, gdzie to czas zawijał się w precelka.

„Materii dana jest nieskończona płodność, niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła pokusy, która nas nęci do formowania. W głębi materii kształtują się niewyraźne uśmiechy, zawiązują się napięcia, zgęszczają się próby kształtów. Cała materia faluje od nieskończonych możliwości, które przez nią przechodzą mdłymi dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z siebie w ślepych rojeniach wymajacza.”


Narratorem jest Józef,  który posiada cechy samego Schulza. Dzieli się z czytelnikiem swoimi rozterkami, pragnieniami, marzeniami i spostrzeżeniami. Marzy o wolności, spełnieniu swoich marzeń, uwolnieni spod kurateli innych. Ucieleśnieniem tych fantazmatów są pachnące dziką egzotyką – sklepy cynamonowe. Większość opowiadań skupia się na relacji ojciec – syn. A raczej na tym jak syn obserwuje oddalonego od rzeczywistości ojca – łącznika między tym, co prawdziwe, a tym co mistyczne. Zupełnie wyalienowanego, szukającego drogi ucieczki. Rozdarty wewnętrznie między tradycyjną rolą mężczyzny, a pragnieniem tworzenia – bycia demiurgiem. I tworzy – formuje pierwotną substancję, jaką jest materia. Ojciec widzi potencjał materii, dostrzega miliony istnień w niej drzemiących. Warto zauważyć, że w przeciwieństwie np. do bohaterów romantycznych ociec nie konkuruje z bogiem. W opowiadaniu „Traktat o manekinach” podkreśla jak bardzo ułomne, naśladowcze, tandetne jest jego tworzenie, jakieś takie prowizoryczne, brak w nim pierwiastka boskości. Ludzie nauczyli się powoływać do istnienia twory kiepsko naśladownicze. W tle przewijają się inne postacie, ale są one tylko scenografią do eksploracji syna i „dziwnostek” ojca. Reszta ludzi w świecie prozy Schulza? Stworzeni są z nieskończenie plastycznej materii, która daje się swobodnie kreować. Materia, czyli treść jest tak silna, że przekształca się w formę, aż w końcu rozsadzę ją od wewnątrz.  Ale czy zastyga? Wydaje mi się, że nie. Na ulicy Krokodyli przecież wszystko płynie. Podczas tej amatorskiej analizy psychologicznej warto wziąć pod uwagę zainteresowanie Schulza psychoanalizą. Pisarz zaczytywał się Freudem i Jungiem.

A teraz styl. Jak opisać prostymi słowami to nagromadzenie metafor, przenośni, personifikacji, zabawy słowem? Prawdopodobnie się nie da. „Sklepy cynamonowe” są nieskończoną zabawą litrami i formą. To poezja, która udaje prozę. Lub odwrotnie. Nigdy do tej pory nie czytałam nic napisanego tak sugestywnym językiem. Pisarz używa słów w zaskakująco nowych kontekstach i o dziwo wszystko pasuje idealnie. Jakby język, jakim posługuje się artysta był idealnym konglomeratem, stworzonym z niepasujących elementów, ale efekt końcowy jest absolutnie zachwycający. W ustach każdego innego człowieka takie językowe akrobacje byłyby grafomanią. Ale Schulz roztacza przed oczami czytelnika nadrealistyczny świat, otwiera drzwi w podświadomości, o których przynajmniej ja nie miałam pojęcia. Przy czytaniu opowiadania „Sierpień” niemal udusiłam się od sugestywnego języka, który aż wibrował od sierpniowego gorąca. Z resztą posłuchajcie:
„Splątany gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków buzuje w ogniu popołudnia. Huczy rojowiskiem much popołudniowa drzemka ogrodu. Złote ściernisko krzyczy w słońcu, jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu ognia wrzeszczą świerszcze; strąki nasion eksplodują cicho, jak koniki polne.”
I takim jawi się całe opowiadanie.
Ale twórczość Schulza to nie tylko utwory prozatorskie. To także rysunki i grafiki. Wydawnictwo MG uzupełniło „Sklepy cynamonowe” ilustracjami. Teraz poznanie i zrozumienie tekstu jest pełniejsze. Bo tekst i obraz w Schulza tworzą nierozerwalną całość. Moja wyobraźnia sprzęgła się z obrazami, jakie malował/opisywał pisarz. Musiałam się tylko poddać. Bruno Schulz dał mi gotowe sceny, szkicuje gotowy obraz. Podobała mi się taka impresyjność opowiadań. Pisarz chwyta chwilę, opisuję ją malowniczo, jakby w życiu nie widział nic bardziej interesującego od latającej muchy, gwieździstego nieba...

Czy mogę zrobić coś innego niż polecić? Nie. Mam tylko szczerą nadzieję, że nie skrzywdziłam tej książki moją opinią, że oddałam choć w części mój bezgraniczny zachwyt. Dawno nie czytałam tak genialnej książki – wieloznacznej, przesiąkniętej tak ciężką i duszną atmosferą, wypełnionej zawiłą metaforyką na analizę, której można by poświęcić całe życie. I nie byłby to czas stracony. 


środa, 29 maja 2013

„Archaniołowie i Wniebowstąpieni Mistrzowie” Doreen Virtue



liczba stron: 296

Lubię książki fantastyczne z mitologią w roli głównej. Czasem jednak załamuję ręce, gdy mitologie są poszatkowane, wrzucone do jednego worka bez żadnego pomyślunku, a na koniec wstrząśnięte i zmieszane. Mitologiczny szkielet historii przedstawionej w takiej powieści wygląda jak ze snu szaleńca, a stratą czasu jest doszukiwanie się logiki.

Doreen Virtue jest specjalistką od tych istot. Napisała wiele książek dotyczących aniołów, ale przedstawiana przeze mnie książka pokazuje, że porusza się swobodnie także w innych systemach wierzeń – nie tylko w Chrześcijaństwie.

Ta publikacja to kompendium wiedzy. Na 296 stronach autorka przedstawia siedemdziesiąt siedem bóstw. Podaje imię, kraj pochodzenia i religię z jakiej dany mistrz się wywodzi, pokrótce opowiada najpopularniejszą legendę dotyczącą go. Następnie prezentuje  zakres działań danego idola oraz modlitwę jaką możemy się do niego zwracać. I tak jak Afrodyta, Jezus czy hinduistyczny Kryszna są znani wszystkim to Babadżi (wywodzi się z Himalajów, podobno nie umarł tylko wzniósł się do nieba razem z ciałem), Izolda (celtycka bogini miłości), czy Saint-German przynajmniej dla mnie byli zagadką.

Uważam, że książka jest idealnym punktem wyjścia do dalszego ponawiania różnorodnych kultur, wyznań i tradycji. Napisana jest poprawnym językiem, a zawartość sama w sobie jest ciekawa. Do tego dochodzi przepiękne wydanie – przyjemny w dotyku papier i urocze ozdobniki stron. Właśnie osobom chcącym pozyskać ogólne pojęcie na temat mitologii, religii, bóstw i mistrzów różnych wierzeń polecam tę książkę.

Dlatego też moja ocena jest jak najbardziej pozytywna – 8/10