sobota, 21 kwietnia 2012

"Drżenie" Maggie Stiefvater


Tytuł:Drżenie
Seria: Wilkołaki z Mercy Falls
Autor: Maggie Stiefvater
Tom: 1
Wydawnictwo:Wilga
Rok wydania: 2011-05-16



Sięgnęłam po te pozycję zachęcona pozytywnymi ocenami blogerek i muszę przyznać, że w większej części podzielam ich opinię.
Książka opowiada o młodej dziewczynie, mającej obsesje na punkcie wilków. Sześć lat przed wydarzeniami rozgrywającymi się w książce, właśnie te zwierzęta ją zaatakowały. Od tamtej pory obserwuje je, zbiera na ich temat informacje, robi im zdjęcia. Szczególnie skupia się na jednym wilku, który także ją obserwuje… Tamtego feralnego dnia ochronił ją przed resztą stada. Grace żyję sobie spokojnie i monotonnie u boku niezainteresowanych nią rodziców. zatopiona w książkach i nauce. Do czasu gdy miasteczkiem Mercy Falls wstrząsa tragedia – wilki zagryzają człowieka. Mieszkańcy postanawiają pozbyć się problemu raz na zawsze. Grace jest przerażona, ratuje jednego z nich i odkrywa prawdę – wilkołaki istnieją.

„Bezgłośnie wyszeptałem: koniec. Tylko wypróbowałem kształt tego słowa w moich ustach.”

Tekst jest podzielony na narracje z punktu widzenia Sama – wilkołaka i Grace. Cieszę się, że miałam szerokie spojrzenie na losy bohaterów. Książka niezmiernie mnie wciągnęła. Już dawno żadna pozycja nie oddziałała tak na moje emocje. Czułam chłód, gdyż to właśnie chłód jest kluczowym motywem książki. A wraz z tym chłodem nerwowe oczekiwanie, na to, co się zdarzy, gdy ów temperatura spadnie do tej krytycznej. Do tej gdy nie ma już odwrotu... Jeśli ktoś oczekuje wartkiej akcji, to się rozczaruje. W tej książce znajdzie powoli posuwającą się naprzód fabułę jakby stąpającą delikatnie i subtelnie po nieskalanym puszystym śniegu.

„Ona była przeszłością, teraźniejszością, przyszłością.”

Trzeba przyznać, że już od dłuższego czasu nie czytałam książki o miłości takiej słodkiej, pierwszej, delikatnej. Rodzącej się powoli, karmiącej się subtelnym dotykiem, czułym słowem, niedługim spojrzeniem. Cieszę się, że przypomniałam sobie to, że w paranormalnych powieściach funkcjonuje nie tylko zwierzęce pożądanie, ale także tkliwość i wrażliwość. Miłość głównych bohaterów wzruszyła mnie i absolutnie porwała. Autorka tą historią chwyciła za serce.

„Cokolwiek to jest, poczeka do rana. A jeśli nie, to i tak nie jest tego warte.”

Bardzo dobra kreacja postaci. Rozumiałam ich poczynania, mogłam się z nimi utożsamić, ale bez szału. Z jednej strony to dobrze, że bohaterowie byli tacy zwyczajni. Dzięki temu ta historia była taka wiarygodna. Z drugiej strony przez to nie przywiązałam się do nich, nie podziwiałam, nie utożsamiłam. Nie mieli w sobie nic co by mnie zainteresowało. Nic, oprócz miłości.

„Książki są bardziej prawdziwe, jeśli czyta się je na zewnątrz.”

Autorka ukazała ciekawe spojrzenie na mit o wilkołakach. Widać, że przemyślała dokładnie, „jak, co i dlaczego z tą przemianą w wilka”. Każdy aspekt był doskonale wyjaśniony i uzasadniony. Bardzo mi się podobało, że Pani Stiefvater nie pozostawiła żadnych luk.

„Właśnie taki był Sam: ulotny. Letni liść trzymający się zmarzniętej gałęzi, tak długo, jak to tylko możliwe.”

Książka jest przeznaczona dla młodzieży, dlatego też taki jest język. Właściwie to jedyne, co mi przeszkadzało w tej powieści. Jeden minus, za to duży. Nie przepadam za językiem młodzieżowym w książkach i dlatego nieprzyjemnie mi się czytało. Jednak interesująca treść nadrabia kulawy język.
Muszę przyznać, że jestem tą serią oczarowana. Podczas czytania tej książki w moim sercu pojawiło się ciepło i nadzieja, że prawdziwa miłość istnieje, że przyjaźń może być wieczna, że są na świecie altruiści, którzy poświęcają się dla innych. Można by rzec, że naiwne wartości, które już wyszły z użycia, odżyły wraz z tą powieścią. Ta książka rozgrzewa nas swoim chłodem.
Komu polecam? Chyba wszystkim. Myślę, że przede wszystkim fanom Zmierzchu (należy pamiętać, że nie przyłączam się do tej dziwnej mody na lincz tej książki). Polecam wszystkim, którzy chcą się oderwać od prawdziwego życia i zanurzyć w rzeczywistość, gdzie dobro pokonuje zło.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Konkurs! "Ja anielica"


Nie byłam przesadnie zachwycona książką Pani Miszczuk, a jak zauważyłam inni byli, dlatego też postanowiłam wysłać „Ja anielicę” w świat. Tyle razy brałam już u innych udział w losowaniach – postanowiłam się odwdzięczyć.

Nagrodą będzie wcześniej wspomniana „Ja anielica” w formie audiobooka. Zapewne dodam także drobiazgi umilające czas z lekturą.


Jedyne co, należy zrobić to wpisać pod tym postem komentarz wyrażający chęć wzięcia udziału w konkursie i cierpliwie czekać na wyniki, które ogłoszone zostaną 13 maja.

Zwycięzca zostanie wyłoniony na drodze losowania.Wygrywajka odbędzie się jeśli będzie co najmniej 10 uczestników.

Anonimowi - proszę podać swój nick i adres email.


Proszę o umieszczenie na swoich blogach bannera konkursowego linkiem do tego postu.

Życzę wszystkim powodzenia! :)


piątek, 13 kwietnia 2012

Christine Feehan, „Mroczna legenda”


Autor: Christine Feehan
Tytuł: „Mroczna legenda”
Data wydania: Grudzień 2011
Wydawnictwo: Amber 
Christine Feehan zwana jest Królową romansu paranormalnego. Czasem zastanawiam się czy ten tytuł został jej przyznany słusznie. Swoje talenta w tym gatunku książek ujawniała na długo przed nastaniem na niego mody. Ma na tę tematykę jakiś pomysł, chociaż opiera się on na tradycyjnych legendach i podaniach o wampirach. Tak czy owak, Pani Feehan tą królową jest i z tego, co widzę nie ma godnego następcy ów tytułu.
Główną bohaterką jest Francesca – Karpatianka, która po tym jak jej Partner życiowy ją porzuciłby bronić ich rasy, opuszcza swe rodzinne strony. Przez następne kilkaset lat żyję w samotności, wśród zwykłych ludzi. Chcę być pożyteczna, dlatego też używa swoich mocy by leczyć. W końcu znudzona życiem decyduje się na śmierć. Wtedy właśnie wraca jej życiowy partner zdecydowany ją odzyskać.
Jak już mówiłam fascynuje mnie pomysł autorki na tę serię. Czerpała z legend, ale wykorzystała je do maksimum. Świat dopracowany jest do najmniejszego szczegółu. Karpatianie potrafią latać, zmieniać się w zwierzęta, porozumiewać w myślach, uzdrawiać, walczyć, mają swoją historię i zwyczaje. Przez to, że świat przedstawiony jest taki dokładny i plastyczny. Łatwo możemy go poznać i poczuć się jego częścią. Ponadto autorka opisała rytuał partnerstwa. Mężczyzna może związać się z jedną jedyną kobietą jemu przeznaczoną… Cudowne słowa wiecznej miłości, wierności i ochrony. Czy już wiadome jest, dlaczego kobiety pokochały te książki?
Postacie są do bólu schematyczne. Autorka nadała im typowe role społeczne – kobieta jest dobra, spokojna, pełna współczucia i miłości. Mężczyzna jest agresywny, władczy, dominujący. Żałuję, że zostali tak brutalnie uproszczeni, przez co według mnie stracili polot i rozmach. Nie jestem skrajną feministką, ale osobą pragnącą równouprawnienia - przeszkadzały wypowiedzi typu „ty sobie usiądź kobieto – ja zabiję smoka”. Było to tym bardziej irytujące, gdyż narracja była prowadzona z perspektywy Francesci.
Czytając książki tej autorki mam wrażenie dejavu. Po pierwsze w każdej książce występują bliźniaczo do siebie podobni bohaterowie (zmieniają się tylko ich kolory włosów), ale także fabuła niewiele się zmienia. Jest walka ze złem, z potworami, czyhanie na życie głównej bohaterki, happy end najczęściej zakończony ciążą kobiety. Może i w pierwszej części było to do zniesienia – w końcu to romans. Ale część jest już jedenasta – wystarczy.
Język autorki jest przyjemny, chociaż wyczuwam w nim dozę ckliwość, nadmiernej cukierkowości. Częste wyznania miłosne, zapewnienia wierności, czułości, jeszcze częstsze sceny seksu. Nudzi mnie to.
Sądzę, że pomysł na te serię został już wyczerpany do dna. Nic więcej nie da się z nim zrobić. Książka była dla mnie monotonna, przewidywalna. Podczas czytania myślałam o milionie innych rzeczy, które mogłam robić, zamiast męczyć tę powieść. Może i nie jest źle napisana. Pewnie komuś może przypaść do gustu. Można ją sobie przeczytać – tylko po co?
4/10

sobota, 7 kwietnia 2012

"Ja anielica" Katarzyna Berenika Miszczuk



Tytuł: Ja anielica
Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: wrzesień 2011
Liczba stron: 384

Bez zachwytu. Jednak wyznając zasadę – czytam serię od początku do końca, sięgnęłam po tę książkę. I niestety uważam ją za gorszą, aniżeli poprzedniczka. Jako że, pierwsza część na kolana nie powalała, ta jest dla mnie nieporozumieniem.
Wiktoria Biankowska żyję i ma się dobrze. Nie pamięta nic ze swojego pobytu w Los diabolos. Belethowi – przystojnemu diabłu - jest to nie na rękę, dlatego też znajduje sposób by przywrócić Wiktorii pamięć. Dziewczyna po raz kolejny zostaje wplątana w piekielno – niebiańską intrygę. Azazel pragnie odzyskać skrzydła. I Wiki ma mu w tym pomóc…
„Hm, kogo wolę? Z jednej strony mam diabła, który kłamie i morduje, a z drugiej śmiertelnika, który kłamie i zdradza. Nie wiem. To naprawdę ciężki wybór. Obaj macie tyle pozytywnych cech..”
Jak już mówiłam, nie zachwyciła mnie ta książka. Nowatorski pomysł z pierwszej części, przestał pachnieć nowością w drugiej. Ten pomysł zyskał wręcz rangę irytującego bezsensu. Mimo że, świat dobrze dopracowany to jednak jak dla mnie zbyt kiczowaty i tandetny.
„Oto dlaczego nie należy drażnić się z drzwiami. Mogą potem wepchnąć ci klamkę w plecy w najmniej oczekiwanym momencie.”
Nie polubiłam żadnej postaci. Dosłownie żadnej. A już szczególną niechęcią pałam do infantylnej głównej bohaterki bez krzty rozumu. Jak dla mnie jest to postać nieprzemyślana i jej charakter jest kreowany na gorąco bez pomyślunku. Pierwszoplanowi bohaterowie nie są wcale lepsi. Istoty, które mają po kilka milionów czy tam miliardów lat powinny wyzbyć się kretynizmu i zachowywać się co najmniej jak dorosłe osoby. Przecież nie wymagam od razu jakiejś inteligencji… Ale odwieczne diabły, zachowują się jak rozpuszczone dzieci. Ja w to nie wierzę. Tak zwyczajnie wydaje mi się to nieprawdziwe. Mężczyźni w tej książce nie przyprawiają mnie o szybsze bicie serca, ani miękkie nogi. Są bezpłciowi i rozmemłani. 
„Cóż, taka była prawda. Nawet Kleopatra już go nie lubiła, a przecież tak wiele ich łączyło. Dzikie żądze, na przykład.”
Dialogi, które jak podejrzewam z założenia miały być zabawne, dla mnie takie nie były. Może nie napawały mnie wstrętem, ale czytałam je z kamienną twarzą. Mam inne poczucie humoru. To przedstawione w utworze „Ja anielica” do mnie nie przemawia.
„Na dodatek przejawiał tę samą denerwującą cechę, którą miał każdy czarny charakter w hollywoodzkich filmach. Zamiast przejść do rzeczy i zastrzelić głównego bohatera, musiał mówić tak długo o swoich planach, aż ktoś go zdąży obezwładnić. On po prostu nie potrafił się streszczać”
Język tekstu bardzo słaby. Chociaż jak ulał pasował do bohaterki o dyskusyjnej inteligencji. Fabuła sama w sobie jest zwykłym schematem. Trójkąt miłosny itd. Niby innowacyjna książka, a jednak schematyczność fabuły aż piszczy. Ja lubię czytać o trójkątach miłosnych. Gdyby tak nie było nie czytywałabym romansów, ale tutaj bohaterowie grzebią się we własnym sosie. Akcja nie posuwa się na przód. Do tego nie mogę przeboleć tej wybitnie bzdurnej bohaterki.
Mam wrażenie, że okładka idealnie oddaje cały zamysł na książkę. Miało być oryginalnie – wyszło dziwnie.
Nie oceniam tej książki kategorycznie źle. Jest to pozycja dość przeciętna. Na pewno duży plus autorce za pomysł, który jest inny niż wszystkie. To, że mnie nie przypadł do gustu, no cóż. Zdarza się. Polecam osobą, które poszukują czegoś niewymagającego myślenia. Reszcie – nie.
5/10

Z okazji świąt Wielkiej Nocy, życzę całej blogosferze radości, spokoju i czerpania przyjemności z udzielania się w naszej społeczności.
Wszystkiego dobrego!

poniedziałek, 19 marca 2012

"Ciepłe ciała" Isaac Marion


Tytuł: "Ciepłe ciała"
Autor: Isaac Marion
Wydawnictwo: Replika
Ilość stron: 307
Rok wydania: 2011
Jak widać przeskakuję radośnie z epoki do epoki. Poprzednio był wiktoriański Londyn, który ogromnie mi przypadł do gustu. Teraz pragnę zaprezentować postapokaliptyczną rzeczywistość, która przemówiła do mnie jeszcze mocniej.
Czy zombie potrafią kochać? Czy istota pożerająca ludzkie mózgi potrafi obdarzyć uczuciem swoje pożywienie? Okładka i Stephenie Meyer reklamuję tę książkę jako „najbardziej niezwykły wątek romantyczny z jakim się kiedykolwiek spotkała”. Pewnie co poniektórych odstraszy to nazwisko, innych wręcz przeciwnie. Jednak ja osobiście zgadzam się z Meyer - to doprawdy najbardziej nierzeczywisty wątek miłosny o jakim czytałam. Jeszcze nie spotkałam się z tak dosłownym połączeniem drapieżnika i ofiary.
„Ironia bycia zombie wynika z tego, że wszystko jest zabawne, ale nie możesz się uśmiechać, bo zgniły ci wargi.”
Na świecie pojawiła się zaraza. Niewiadomo skąd przybyły zombie, które żywią się biednymi ludźmi. Rasa ludzka chowa się za fortyfikacjami i wysokimi murami, jednak niewiele to daje. Jeśli zombie nie pożre mózgu człowieka, on również staję się potworem. Można uznać, że właśnie mózgi stanowią pewien rarytas wśród pożywienia dla tych stworów. Gdy je jedzą poznają, życie osoby pożeranej. Zombie nie mają tożsamości. Zazwyczaj pamiętają jedynie pierwszą literę swojego imienia. Umieją mówić monosylabami i istnieją pogrążone w letargu.
„Można powiedzieć, że dzięki śmierci stałem się bardziej zrelaksowany.”
R jest właśnie takim zombie. Jego monotonny świat zmienia się gdy poznaję pewną dziewczynę – Julie. Zakochuję się w niej od pierwszego wejrzenia. A raczej od pierwszego posmakowania mózgu jej chłopaka. By ją ochronić przed innymi, R zabiera ją do siebie. Dziewczyna z początku nieufna zaczyna dostrzegać w zombie człowieka, którym kiedyś był. Czyżby ta dwójka odnajdzie sposób wyplenienie zarazy? Czyżby to miłość?
„Umieramy, rozkładamy się, jemy, śpimy w ponurym maratonie, bez linii mety, bez medali, bez widzów.”
Bardzo mi się ta książka podobała. Pomysł na stworzenie wątku romantycznego wśród zombie jest oszałamiający. Do tego narracja jest prowadzona z perspektywy R co wymusza na nas empatię dla potwora. A także przeżywamy jego uczucie, w pewien sposób, bardzo czyste, wręcz nieskazitelnie romantyczne. Z jednej strony miłosne westchnienia, z drugiej opisy otwierania czaszki, niczym muszli małża i wyjadania zawartości. Autor gdzieś tam balansuje na granicy absurdu i horrendum.
„Zabić wspomnienia bez konieczności zabijania siebie”
Z tę oddziaływania emocjonalne i to, że tak niewiarygodnie mnie wciągnęła dla książki duży plus. Tematyka na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo świeża . W gruncie rzeczy mity o zombie istnieją ho, ho i jeszcze dłużej, natomiast miłość międzygatunkowa jest eksploatowana na wszystkie kierunki. Jednak podoba mi się sposób w jaki ta historia została ukazana. Zwyczajnie przypadł mi do gustu sposób w jaki autor tę historię „sprzedał”. Z drugiej strony nie mamy tu nic nowego. To co najlepiej o nim świadczy o książce to, to , że przecież R prawie nie mówi. Dużo myśli, ale mało z tego wyjawia. Jednak akcja wcale nie jest przez to w żaden sposób upośledzona. Płynie sobie jednostajnym rytmem. Ani nie zwalnia, ani nie przyśpiesza.
„Stąd mam perspektywę. Trudno brać życie tak poważnie, gdy widzisz je w całości.”
Język prostu w przekazie, jasny, zrozumiały. Zdarzają się wulgaryzmy, z podkreśleniem słowa zdarzają się. Wszelkie ich użycia mają swoje powodowania.
Fenomenalne kreacje bohaterów. Wszystkie postacie mają wyindywidualizowany charakter i wszelkie ich czyny są umotywowane jakimś incydentem.
„Nie pozwolimy, żeby Ziemia stała się grobowcem, masową mogiłą przemierzającą kosmos. Sami się ekshumujemy.”
Wspomnę jeszcze o okładce, która przyciągnęła mój wzrok, jednak nie wywołała szczególnego entuzjazmu. Ale nie chcę się czepiać i kręcić nosem. Okładka może być, tym bardziej, że jest ze skrzydełkami, a to taka moja osobista preferencja. Ogólnie bardzo mi się podoba wydanie tej książki, gdyż jest wzbogacone w zajmujące ryciny ludzkiego ciała. Mnie jako niespełnionej biolożce, sprawiły niemałą przyjemność.
Polecam dla kogoś kto poszukuję nietypowej dawki emocji. Nie polecam tym którzy szukają czegoś naprawdę niebanalnego.
8/10
Na luty 2013 roku zaplanowana jest premiera ekranizacji tej powieści. Nie mogę się doczekać, tym bardziej, że aktor grający głównego bohatera jest podobny do moich wyobrażeń.

piątek, 16 marca 2012

"Bezzmienna" i "Bezgrzeszna" Gail Carriger


Tytuł: Bezzmienna i Bezgrzeszna
Autor: Gail Carriger
seria/cykl wydawniczy: Protektorat Parasola tom 2 i 3
wydawnictwo: Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania: czerwiec 2011 i październik 2011
liczba stron: 320
Absolutnie zachwycona pierwszą częścią sięgnęłam po kolejne. I nie zawiodłam się.
W „Bezmiennej” zamężna Alexia, już nie Tarabotti, a Maccon boryka się z pracą Muhjah dla królowej Wiktorii, oraz dziwną przypadłością całej nadnaturalnej społeczności, mianowicie z plagą humanizacji. Ma na głowie cały pułk wilkołaczych żołnierzy, którzy ani myślą słuchać nowej alfy. Ona im pokaże! Jakby tego było mało pewnego ranka Lord Maccon znika i kobieta bynajmniej nie pozwoli mu samotnie szwędać się po świecie. Rusza za nim w pogoń.
„Drobiazgi świadczą o wielkości człowieka, ot co.”*
Kolejnej części nie będę szczegółowo streszczać z obawy spolerowania tym, którzy nie przeczytali jeszcze poprzedniej części. Wspomnę jedynie, że nasza główna bohaterka udaje się do Włoch by wyjaśnić zdarzenie, które zdarzyć się nie mogło. Akcja skupiona zostaje na odkrywaniu zagadek bardziej naukowych, a brak Maccona przy Lady nie przeszkadza jej błyszczeć inteligencją oraz używać swojej parasolki w słusznej sprawie.
- Czy nie powinna pani martwić się o własne problemy?
- A co to za frajda? Cudze są o wiele zabawniejsze.”**
Całkowicie subiektywnie oceniając, bardziej podoba mi się Bezgrzeszna. Więcej się dzieje i więcej z tych zdarzeń wynika.
„Odwieczne pytanie: kto przechodzi większe katusze, człowiek w kiepsko zawiązanym krawacie czy ludzie skazani na jego widok?”**
Uwielbiam tę serię za wspaniałą atmosferę wiktoriańskiego Londynu. Jedną nogą wciąż w epoce konwenansów, a drugą odważnie wkraczający w świat wynalazków i nowoczesności. Okraszone jest to wszystko pięknym językiem. Słyszałam opinię, że język tej powieści jest pompatyczny i sztuczny, a przez to nienadający się do czytania. Pozwolę sobie się z tym nie zgodzić. A raczej nie zgodzić z częścią tego stwierdzenia. Jest górnolotny i patetyczny to fakt, ale wynika to z kunsztu pisarskiego autorki, gdyż od razu widać, że jest to celowy zabieg, a nie nieporadność językowa. Język jest wspaniale stylizowany na dawną modłę, ponadto książka obfituje w zabawne sytuacje, cięte riposty, zabawne komentarze. Całą tę serię należy odbierać pół żartem pół serio.
„Pan wrzeszczał, milordzie? *parafraza popularnego zwrotu: Pan wołał, milordzie?”**
Postaci są niewątpliwym atutem tej serii. Zindywidualizowane charaktery każdej z postaci, przedstawienie ich w sposób przerysowany, karykaturalny i groteskowy było strzałem w środek tarczy. Właściwie wszystkie bez wyjątku obdarzyłam sympatią przymykając oko na wady, a raczej śmiejąc się z ich wyolbrzymionych słabości.
„Musiałeś zeżreć mu psa? Jeszcze ci zaszkodzi.”**
Ubóstwiam tę serię! Jest ona nie tylko pięknie napisana ale także jest cudownie oryginalna na tle innych powieści. Na pierwszy rzut oka połączenie świata nadprzyrodzonego z purytańskimi czasami wiktoriańskimi jest absurdalne. Ale właśnie absurd jest solą tej książki. Podkreśla to jej komizm.
Ładne okładki które dobrze oddają treść. Reasumując jestem całością zachwycona. Owa seria należy do moich ulubionych i pomimo że druga część była mniej porywająca niż pozostałe to daję 10/10 za całokształt który mnie zachwycił.
*cytaty "Bezmienna"
** cytaty "Bezgrzeszna"

sobota, 3 marca 2012

"1Q84 tom 3" Haruki Murakami



1Q84. Tom 3

Autor – Haruki Murakami
Wydawnictwo – Muza S.A.

Tom: 3 (ostatni)

Recenzja poprzednich tomów

Rok wydania – 2011
Liczba stron – 512

 

Ta trylogia to było moje pierwsze spotkanie z tym autorem. I upewniłam się, że na pewno nie ostatnie. Zauroczył mnie swoim światem i z pewnością gdy już autor mnie poruszył to nie pozwolę mu odejść.

 

Aby nie zdradzić za wiele z fabuły powiem tylko, że Aomame ukrywa się przed członkami sekty i odmawia starszej pani przeniesienia w dalekie i bezpieczniejsze miejsce. Czeka. Na kogoś. Tengo wyjeżdża by zająć się umierającym ojcem i odkryć rodzinną tajemnice. 

 

„Co się kołaczę na granicy podświadomości?”

 

Uważam tę część trylogii za najsłabszą. 

 

Oceniając kompleksowo te książki są rewelacyjne. Wspaniale wykreowane postacie, wielowątkowa historia trzymająca w napięciu. Piękny język. Prosty, a jednocześnie z urzekającą nutką poezji. Idealnie dopracowany. Już kiedyś wspominałam, że dla mnie znakiem rozpoznawczym jest sposób pisania Murakamiego, a w szczególności ten właśnie język. Dopracowany, jakby od linijki. Dzięki temu czyta się jego powieści z przyjemnością. Jakby poprawiał je Tengo… Jednakowoż pewne rzeczy wydają mi się przedziwne. Jedną z nich są nieustanne powtórzenia. Te same wyrażenia czy myśli przewijają się w głowach bohaterów nieustannie (przykładowo: małe piersi Aomame). Zdziwiło mnie to i w sumie nawet troszkę rozdrażniło. Jednakże wierzę, że był to zabieg celowy. W końcu co jak co ale właśnie język autora jest „jak od linijki idealny”.

 

„Ciągnie swój do swego, ale jak to mówią trzeba węża by schwytać węża.”

 

Wielowątkowa fabuła – na pierwszy plan wysuwa się historia miłości dość nieprawdopodobna, gdyż powstała właściwie po jednym dotyku. Tylko mnie nie wydaje się nierealne miłość trwająca przez dwadzieścia lat bez żadnego kontaktu? Osnuta jest ona na fantastycznych zdarzeniach. Do tego możemy zaobserwować wątki bardziej społecznie zaangażowane – potępienie przemocy wobec kobiet, molestowania dzieci, sekt religijnych, dyskryminacja kobiet. 

 

„Dzikie zwierzęta w ludzkich ubraniach”

 

Tym razem układ rozdziałów jest odrobinę zmieniony. Naprzemiennie narrator opowiada historię z perspektywy trzech osób – Aomame, Tengo i Ushikawy. Według mnie to był dobry pomysł. Perspektywa Ushikawy wprowadziła trochę świeżości i nowego spojrzenia na losy głównych bohaterów. Ponadto polubiłam tego w całej rozciągłości negatywnego bohatera. Może odrobinę się z nim utożsamiam? Ale to nieważne.

 

„Wpatrywał się w rozmówcę wzrokiem jaki mają mądre ryby.”

 

Co do bohaterów to jak sama akcja byli wyjątkowo nietypowi. Wiadome jest, że autor nie mógł ich wykreować na zwykłych śmiertelników, jednak na chociaż trochę hmm… bardziej ludzkich. Postaci jedynie siedzą i rozmyślają patrząc przy okazji na księżyc, a raczej dwa księżyce. Są nieporuszeni nawet w sytuacjach stresowych, a wszelkie okoliczności odbiegające od normy przyjmują jako coś normalnego. Ponadto zaskakująca jest ich inteligencja ujawniająca się w szybkim łączeniu nielogicznych faktów. Trochę to dla mnie naciągane, jednak po cóż ja doszukuje się logiki w tamtym świecie?

 

„Brak logiki i za mało życzliwości.”

 

Te książki były rewelacyjnym przeżyciem. Wciągnęły w niewiarygodny świat, absurdalne zdarzenia nakładały się na siebie w taki sposób, że czytelnik wierzy w nie bez zastrzeżeń. Wszystko było takie surrealistyczne, takie niezwykłe, pomysłowe. Takie pokłady wyobraźni! Taka historia! Opuściłam świat 1Q84 z bólem, gdyż boję się, że żadna inna książka już do tego stopnia mnie nie zaczaruje.

„Im jaśniejsze stają się fakty tym bardziej oddala się prawda.”

No i zakończenie. Jak dla mnie wyjątkowo niefortunne. Żaden wątek według mnie nie został wyczerpany do dna. Sądziłam, że autor wyjaśni nam wszystkie wątki i z klasą i czyściutko zamknie wszelkie wątki. Po raz kolejny potraktuje treść „od linijki”. Jednak tak się nie stało. Czuję ogromny niedosyt, nie mam nawet żadnych podstaw by „dopowiedzieć” sobie zakończenie. Autor załatwił sprawę po macoszemu. Miałam wrażenie, że kilka ostatnich stron zostało wyrwane. Pozostaje pustka i niedosyt.

„Bóg który jej strzeże ma czasem ręce splamione krwią.”

Już o tym wspominałam, ale wspomnę jeszcze raz. Piękne okładki! Rewelacyjne i wpasowujące się w treść. Właśnie tak widzę te książki – psychodeliczne, surrealistyczne...

Zakończenie mnie rozczarowało, jednak oceniając całokształt ta trylogia jest dla mnie zjawiskowa dlatego też 10/10.