Zielone sari |
Choć główny bohater umiera, to nie rozlicza się z przeszłością, analizuje swoje życie, z samozadowoleniem uznając, że wszystko zrobił tak jak powinien. To nie tylko pewność siebie, to przekonanie, że w swoim domu był bogiem i powinien nim zostać do ostatnich chwil, mimo że choroba go upokorzyła i pokonała. To nie pewność siebie, to daleko idąca zuchwałość i przekonanie o wyższości, o tym że jest on istotą nadrzędną zwłaszcza dla córki i wnuczki. Przekonanie, że jego śmierć nic nie zmieni. Fizyczna obecność, zmieni się na obecność duchową, co przyczyni się do życia w cieniu zmarłego fantomu. Bezwzględny w swojej potrzebie uwielbienia. Bo oczekuje nie tylko szacunku, ale czci.
To jedna z tych książek, które sprawiają, że człowiek pozostaje niemy. Wniknięcie w umysł szalonego (?) starca jest bolesne i trudne. Jednocześnie książka ta jest tak znakomicie napisana, że człowiek mimowolnie wzdryga się, gdy zauważa, że przez moment współodczuwa z nim zbyt mocno, że podąża za jego rozmyślaniami i zaczyna słuchać jego przemów i mimowolnie ulega jego charyzmie. Bo charyzma tego starszego pana oddziałuje nawet przez karty książki, co jest przerażające. Zaczęłam na nią patrzeć jak na jadowitego skorpiona. Tak przekonująco mówi o swoich niegodziwościach, że jesteśmy o krok od obwinienia ofiar za jego przewinienia. O krok. Wszak najgorsza bestia zna nieco litości i gdy okazuje litość krowie, którą leczy, wydaje się taki ludzki, mimo że przed chwila znęcał się nad swoją córką.
Książka, w której wypowiada się kat, więcej niż o nim mówi o samych ofiarach. Bo on wyraża się tylko przez to, że ofiary są jego ofiarami. Są jego hobby wręcz, ich dręczenie jest jego głównym celem, żyje po to, by udowodnić im i sobie, że jest ich wszechświatem, początkiem i końcem.
Krótko mówiąc, jest genialna, wciągająca w ten zły, mroczny sposób, który trudno opisać, ale można tylko przeżyć.