poniedziałek, 19 marca 2012

"Ciepłe ciała" Isaac Marion


Tytuł: "Ciepłe ciała"
Autor: Isaac Marion
Wydawnictwo: Replika
Ilość stron: 307
Rok wydania: 2011
Jak widać przeskakuję radośnie z epoki do epoki. Poprzednio był wiktoriański Londyn, który ogromnie mi przypadł do gustu. Teraz pragnę zaprezentować postapokaliptyczną rzeczywistość, która przemówiła do mnie jeszcze mocniej.
Czy zombie potrafią kochać? Czy istota pożerająca ludzkie mózgi potrafi obdarzyć uczuciem swoje pożywienie? Okładka i Stephenie Meyer reklamuję tę książkę jako „najbardziej niezwykły wątek romantyczny z jakim się kiedykolwiek spotkała”. Pewnie co poniektórych odstraszy to nazwisko, innych wręcz przeciwnie. Jednak ja osobiście zgadzam się z Meyer - to doprawdy najbardziej nierzeczywisty wątek miłosny o jakim czytałam. Jeszcze nie spotkałam się z tak dosłownym połączeniem drapieżnika i ofiary.
„Ironia bycia zombie wynika z tego, że wszystko jest zabawne, ale nie możesz się uśmiechać, bo zgniły ci wargi.”
Na świecie pojawiła się zaraza. Niewiadomo skąd przybyły zombie, które żywią się biednymi ludźmi. Rasa ludzka chowa się za fortyfikacjami i wysokimi murami, jednak niewiele to daje. Jeśli zombie nie pożre mózgu człowieka, on również staję się potworem. Można uznać, że właśnie mózgi stanowią pewien rarytas wśród pożywienia dla tych stworów. Gdy je jedzą poznają, życie osoby pożeranej. Zombie nie mają tożsamości. Zazwyczaj pamiętają jedynie pierwszą literę swojego imienia. Umieją mówić monosylabami i istnieją pogrążone w letargu.
„Można powiedzieć, że dzięki śmierci stałem się bardziej zrelaksowany.”
R jest właśnie takim zombie. Jego monotonny świat zmienia się gdy poznaję pewną dziewczynę – Julie. Zakochuję się w niej od pierwszego wejrzenia. A raczej od pierwszego posmakowania mózgu jej chłopaka. By ją ochronić przed innymi, R zabiera ją do siebie. Dziewczyna z początku nieufna zaczyna dostrzegać w zombie człowieka, którym kiedyś był. Czyżby ta dwójka odnajdzie sposób wyplenienie zarazy? Czyżby to miłość?
„Umieramy, rozkładamy się, jemy, śpimy w ponurym maratonie, bez linii mety, bez medali, bez widzów.”
Bardzo mi się ta książka podobała. Pomysł na stworzenie wątku romantycznego wśród zombie jest oszałamiający. Do tego narracja jest prowadzona z perspektywy R co wymusza na nas empatię dla potwora. A także przeżywamy jego uczucie, w pewien sposób, bardzo czyste, wręcz nieskazitelnie romantyczne. Z jednej strony miłosne westchnienia, z drugiej opisy otwierania czaszki, niczym muszli małża i wyjadania zawartości. Autor gdzieś tam balansuje na granicy absurdu i horrendum.
„Zabić wspomnienia bez konieczności zabijania siebie”
Z tę oddziaływania emocjonalne i to, że tak niewiarygodnie mnie wciągnęła dla książki duży plus. Tematyka na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo świeża . W gruncie rzeczy mity o zombie istnieją ho, ho i jeszcze dłużej, natomiast miłość międzygatunkowa jest eksploatowana na wszystkie kierunki. Jednak podoba mi się sposób w jaki ta historia została ukazana. Zwyczajnie przypadł mi do gustu sposób w jaki autor tę historię „sprzedał”. Z drugiej strony nie mamy tu nic nowego. To co najlepiej o nim świadczy o książce to, to , że przecież R prawie nie mówi. Dużo myśli, ale mało z tego wyjawia. Jednak akcja wcale nie jest przez to w żaden sposób upośledzona. Płynie sobie jednostajnym rytmem. Ani nie zwalnia, ani nie przyśpiesza.
„Stąd mam perspektywę. Trudno brać życie tak poważnie, gdy widzisz je w całości.”
Język prostu w przekazie, jasny, zrozumiały. Zdarzają się wulgaryzmy, z podkreśleniem słowa zdarzają się. Wszelkie ich użycia mają swoje powodowania.
Fenomenalne kreacje bohaterów. Wszystkie postacie mają wyindywidualizowany charakter i wszelkie ich czyny są umotywowane jakimś incydentem.
„Nie pozwolimy, żeby Ziemia stała się grobowcem, masową mogiłą przemierzającą kosmos. Sami się ekshumujemy.”
Wspomnę jeszcze o okładce, która przyciągnęła mój wzrok, jednak nie wywołała szczególnego entuzjazmu. Ale nie chcę się czepiać i kręcić nosem. Okładka może być, tym bardziej, że jest ze skrzydełkami, a to taka moja osobista preferencja. Ogólnie bardzo mi się podoba wydanie tej książki, gdyż jest wzbogacone w zajmujące ryciny ludzkiego ciała. Mnie jako niespełnionej biolożce, sprawiły niemałą przyjemność.
Polecam dla kogoś kto poszukuję nietypowej dawki emocji. Nie polecam tym którzy szukają czegoś naprawdę niebanalnego.
8/10
Na luty 2013 roku zaplanowana jest premiera ekranizacji tej powieści. Nie mogę się doczekać, tym bardziej, że aktor grający głównego bohatera jest podobny do moich wyobrażeń.

piątek, 16 marca 2012

"Bezzmienna" i "Bezgrzeszna" Gail Carriger


Tytuł: Bezzmienna i Bezgrzeszna
Autor: Gail Carriger
seria/cykl wydawniczy: Protektorat Parasola tom 2 i 3
wydawnictwo: Wydawnictwo Prószyński i S-ka
data wydania: czerwiec 2011 i październik 2011
liczba stron: 320
Absolutnie zachwycona pierwszą częścią sięgnęłam po kolejne. I nie zawiodłam się.
W „Bezmiennej” zamężna Alexia, już nie Tarabotti, a Maccon boryka się z pracą Muhjah dla królowej Wiktorii, oraz dziwną przypadłością całej nadnaturalnej społeczności, mianowicie z plagą humanizacji. Ma na głowie cały pułk wilkołaczych żołnierzy, którzy ani myślą słuchać nowej alfy. Ona im pokaże! Jakby tego było mało pewnego ranka Lord Maccon znika i kobieta bynajmniej nie pozwoli mu samotnie szwędać się po świecie. Rusza za nim w pogoń.
„Drobiazgi świadczą o wielkości człowieka, ot co.”*
Kolejnej części nie będę szczegółowo streszczać z obawy spolerowania tym, którzy nie przeczytali jeszcze poprzedniej części. Wspomnę jedynie, że nasza główna bohaterka udaje się do Włoch by wyjaśnić zdarzenie, które zdarzyć się nie mogło. Akcja skupiona zostaje na odkrywaniu zagadek bardziej naukowych, a brak Maccona przy Lady nie przeszkadza jej błyszczeć inteligencją oraz używać swojej parasolki w słusznej sprawie.
- Czy nie powinna pani martwić się o własne problemy?
- A co to za frajda? Cudze są o wiele zabawniejsze.”**
Całkowicie subiektywnie oceniając, bardziej podoba mi się Bezgrzeszna. Więcej się dzieje i więcej z tych zdarzeń wynika.
„Odwieczne pytanie: kto przechodzi większe katusze, człowiek w kiepsko zawiązanym krawacie czy ludzie skazani na jego widok?”**
Uwielbiam tę serię za wspaniałą atmosferę wiktoriańskiego Londynu. Jedną nogą wciąż w epoce konwenansów, a drugą odważnie wkraczający w świat wynalazków i nowoczesności. Okraszone jest to wszystko pięknym językiem. Słyszałam opinię, że język tej powieści jest pompatyczny i sztuczny, a przez to nienadający się do czytania. Pozwolę sobie się z tym nie zgodzić. A raczej nie zgodzić z częścią tego stwierdzenia. Jest górnolotny i patetyczny to fakt, ale wynika to z kunsztu pisarskiego autorki, gdyż od razu widać, że jest to celowy zabieg, a nie nieporadność językowa. Język jest wspaniale stylizowany na dawną modłę, ponadto książka obfituje w zabawne sytuacje, cięte riposty, zabawne komentarze. Całą tę serię należy odbierać pół żartem pół serio.
„Pan wrzeszczał, milordzie? *parafraza popularnego zwrotu: Pan wołał, milordzie?”**
Postaci są niewątpliwym atutem tej serii. Zindywidualizowane charaktery każdej z postaci, przedstawienie ich w sposób przerysowany, karykaturalny i groteskowy było strzałem w środek tarczy. Właściwie wszystkie bez wyjątku obdarzyłam sympatią przymykając oko na wady, a raczej śmiejąc się z ich wyolbrzymionych słabości.
„Musiałeś zeżreć mu psa? Jeszcze ci zaszkodzi.”**
Ubóstwiam tę serię! Jest ona nie tylko pięknie napisana ale także jest cudownie oryginalna na tle innych powieści. Na pierwszy rzut oka połączenie świata nadprzyrodzonego z purytańskimi czasami wiktoriańskimi jest absurdalne. Ale właśnie absurd jest solą tej książki. Podkreśla to jej komizm.
Ładne okładki które dobrze oddają treść. Reasumując jestem całością zachwycona. Owa seria należy do moich ulubionych i pomimo że druga część była mniej porywająca niż pozostałe to daję 10/10 za całokształt który mnie zachwycił.
*cytaty "Bezmienna"
** cytaty "Bezgrzeszna"

sobota, 3 marca 2012

"1Q84 tom 3" Haruki Murakami



1Q84. Tom 3

Autor – Haruki Murakami
Wydawnictwo – Muza S.A.

Tom: 3 (ostatni)

Recenzja poprzednich tomów

Rok wydania – 2011
Liczba stron – 512

 

Ta trylogia to było moje pierwsze spotkanie z tym autorem. I upewniłam się, że na pewno nie ostatnie. Zauroczył mnie swoim światem i z pewnością gdy już autor mnie poruszył to nie pozwolę mu odejść.

 

Aby nie zdradzić za wiele z fabuły powiem tylko, że Aomame ukrywa się przed członkami sekty i odmawia starszej pani przeniesienia w dalekie i bezpieczniejsze miejsce. Czeka. Na kogoś. Tengo wyjeżdża by zająć się umierającym ojcem i odkryć rodzinną tajemnice. 

 

„Co się kołaczę na granicy podświadomości?”

 

Uważam tę część trylogii za najsłabszą. 

 

Oceniając kompleksowo te książki są rewelacyjne. Wspaniale wykreowane postacie, wielowątkowa historia trzymająca w napięciu. Piękny język. Prosty, a jednocześnie z urzekającą nutką poezji. Idealnie dopracowany. Już kiedyś wspominałam, że dla mnie znakiem rozpoznawczym jest sposób pisania Murakamiego, a w szczególności ten właśnie język. Dopracowany, jakby od linijki. Dzięki temu czyta się jego powieści z przyjemnością. Jakby poprawiał je Tengo… Jednakowoż pewne rzeczy wydają mi się przedziwne. Jedną z nich są nieustanne powtórzenia. Te same wyrażenia czy myśli przewijają się w głowach bohaterów nieustannie (przykładowo: małe piersi Aomame). Zdziwiło mnie to i w sumie nawet troszkę rozdrażniło. Jednakże wierzę, że był to zabieg celowy. W końcu co jak co ale właśnie język autora jest „jak od linijki idealny”.

 

„Ciągnie swój do swego, ale jak to mówią trzeba węża by schwytać węża.”

 

Wielowątkowa fabuła – na pierwszy plan wysuwa się historia miłości dość nieprawdopodobna, gdyż powstała właściwie po jednym dotyku. Tylko mnie nie wydaje się nierealne miłość trwająca przez dwadzieścia lat bez żadnego kontaktu? Osnuta jest ona na fantastycznych zdarzeniach. Do tego możemy zaobserwować wątki bardziej społecznie zaangażowane – potępienie przemocy wobec kobiet, molestowania dzieci, sekt religijnych, dyskryminacja kobiet. 

 

„Dzikie zwierzęta w ludzkich ubraniach”

 

Tym razem układ rozdziałów jest odrobinę zmieniony. Naprzemiennie narrator opowiada historię z perspektywy trzech osób – Aomame, Tengo i Ushikawy. Według mnie to był dobry pomysł. Perspektywa Ushikawy wprowadziła trochę świeżości i nowego spojrzenia na losy głównych bohaterów. Ponadto polubiłam tego w całej rozciągłości negatywnego bohatera. Może odrobinę się z nim utożsamiam? Ale to nieważne.

 

„Wpatrywał się w rozmówcę wzrokiem jaki mają mądre ryby.”

 

Co do bohaterów to jak sama akcja byli wyjątkowo nietypowi. Wiadome jest, że autor nie mógł ich wykreować na zwykłych śmiertelników, jednak na chociaż trochę hmm… bardziej ludzkich. Postaci jedynie siedzą i rozmyślają patrząc przy okazji na księżyc, a raczej dwa księżyce. Są nieporuszeni nawet w sytuacjach stresowych, a wszelkie okoliczności odbiegające od normy przyjmują jako coś normalnego. Ponadto zaskakująca jest ich inteligencja ujawniająca się w szybkim łączeniu nielogicznych faktów. Trochę to dla mnie naciągane, jednak po cóż ja doszukuje się logiki w tamtym świecie?

 

„Brak logiki i za mało życzliwości.”

 

Te książki były rewelacyjnym przeżyciem. Wciągnęły w niewiarygodny świat, absurdalne zdarzenia nakładały się na siebie w taki sposób, że czytelnik wierzy w nie bez zastrzeżeń. Wszystko było takie surrealistyczne, takie niezwykłe, pomysłowe. Takie pokłady wyobraźni! Taka historia! Opuściłam świat 1Q84 z bólem, gdyż boję się, że żadna inna książka już do tego stopnia mnie nie zaczaruje.

„Im jaśniejsze stają się fakty tym bardziej oddala się prawda.”

No i zakończenie. Jak dla mnie wyjątkowo niefortunne. Żaden wątek według mnie nie został wyczerpany do dna. Sądziłam, że autor wyjaśni nam wszystkie wątki i z klasą i czyściutko zamknie wszelkie wątki. Po raz kolejny potraktuje treść „od linijki”. Jednak tak się nie stało. Czuję ogromny niedosyt, nie mam nawet żadnych podstaw by „dopowiedzieć” sobie zakończenie. Autor załatwił sprawę po macoszemu. Miałam wrażenie, że kilka ostatnich stron zostało wyrwane. Pozostaje pustka i niedosyt.

„Bóg który jej strzeże ma czasem ręce splamione krwią.”

Już o tym wspominałam, ale wspomnę jeszcze raz. Piękne okładki! Rewelacyjne i wpasowujące się w treść. Właśnie tak widzę te książki – psychodeliczne, surrealistyczne...

Zakończenie mnie rozczarowało, jednak oceniając całokształt ta trylogia jest dla mnie zjawiskowa dlatego też 10/10.

poniedziałek, 20 lutego 2012

"Zbłąkany anioł" Melissa de La Cruz


Tytuł: Zbłąkany anioł i krwawe walentynki
Autor: Melissa de La Cruz
Rok wydania: 2011
Wydawnictwo: Jaguar
Tom:5
Strony: 399
Na przekór wszystkim niepochlebnym opiniom lubię tę serię. Jest przykładem na to, że książkę młodzieżową można napisać dobrze pod względem językowym oraz na to, że nawet z aniołami (których osobiście nie trawię) można stworzyć interesującą i wciągającą fabułę.
Schurley jest w końcu spokojna i szczęśliwa u boku ukochanego Jacka. Jednak schronienie na łodzi hrabiny okazuje się złotą klatką. Zakochanym udaje się uciec. Dzięki czemu mogą wypełnić ostatnią wolę Lawrenca Van Alena. Jednakże wciąż muszą uciekać przed najemnikami wynajętymi przez Mimi, a Ventorami hrabiny. Sojusznika nieoczekiwanie odnajdują w mnichu z tajemniczego zakonu peruwiańskiego.
"Nie wierzę w przeznaczenie. Nie wierzę, że miłość jest z góry przesądzona."
Tymczasem Mimi zajmuje miejsce Charlesa i przejmuję opiekę nad wszystkimi Błękitnokrwistymi. Chodzą plotki, że ma ona zostać usunięta ze stanowiska. Ktoś rozsyła po Internecie filmik gdy jeden z wampirów pożywia się. Na filmie znajduje się oświadczenie, że ten wampir wkrótce zginie. Mimi musi odszukać zabójcę zanim zostanie strącona z tronu.
„Nie zamierzała pozwolić, żeby ktoś zginął na jej zmianie”
Książka podzielona jest na części. Pierwsza z perspektywy Schurley, druga z punktu widzenia Mimi, a w trzeciej narratorką jest nowa postać – Deming. Nastoletnia ventorka mająca za zadanie wytropić osobę która rozprzestrzeniła filmik. Część czwarta to podsumowanie dla każdej narratorki.
"Lepiej jest być niezależnym i panem własnego świata niż niewolnikiem"
Muszę przyznać, że ta część nie była pasjonująca. Wszyscy bohaterowie przez całą powieść odkrywali tajemnice, które można by rozwikłać w paru rozdziałach. Autorka rozciągnęła je na całą książkę. Przez to akcja jest bardzo spowolniona. Co gorsza wszystkie bohaterki odkrywają tę samą tajemnice (chociaż o tym nie wiedzą) przez co czytelnik kręci się w kółko.
Bardzo spodobał mi się fakt wplecenia w fabułę kilku faktów historycznych. Przykładowo willi Medyceuszy. Muśnięta była też historia samego rodu De Medici.
Postacie w książce są dość dobrze wykreowane chociaż dość płaskie i niezbyt skomplikowane. Naturalnie miotają nimi skrajne uczucia złość, miłość, zazdrość, gniew, jednakowoż nie są jakieś szczególnie złożone.
W samej akcji powieści podoba mi się to, że miłość jest tylko uroczym dodatkiem. Bohaterowie rozwiązują jakąś zagadkę i to jest kluczowe. Miłość jest motorem napędowym wszelkich działań.

Druga część, czyli Krwawe walentynki były dla mnie o wiele ciekawsze. Były to opowiadania uzupełniające. Pierwsze opisuje Oliviera i to jak przeżywał rozstanie z Schurley. Jak i z kim… Kolejne opowiada o młodej Allegrze Van Alen i jej pierwszym zauroczeniu pewnym chłopcem z liceum. Ostatnie to już historia Jacka i Schurley.
Ten dodatek był ciekawszy od samej książki. W pewien sposób uzupełnił historię Błękitnokrwistych o pewne elementy. Dostałam wgląd na to co działo się przed rozpoczęciem akcji, a także poza sceną kluczowych wydarzeń. Jak w puzzlach – odnalazły się brakujące fragmenty układanki.
Popełniłabym karygodny błąd gdybym nie wspomniała o olśniewającej oprawie graficznej! Po pierwsze piękna, fascynująca mroczna okładka ze skrzydełkami. Po drugie, śliczne, drobne, delikatne rysuneczki piór i róż w dolnych rogach kartek. Książka jest absolutnie pięknie wydana.
Jak już powiedziałam seria jest mocno krytykowana. Dlatego też każdemu kto poszukuje arcywielowymiarowych postaci, akcji, która biegnie na złamanie karku i głębi psychologicznej nie polecam. Wręcz odradzam.

sobota, 18 lutego 2012

"Piękni i martwi" Yvonne Woon


Tytuł: Piękni i martwi

Autor: Yvonne Woon
Tom: 1
Oprawa: Miękka
Ilość stron: 412
Rok wydania: 2010
Wydawnictwo: Amber
Ostatnimi czasy nie mam szczęścia do książek. Na moim blogu pojawiają się prawie same niepochlebne recenzje lub co najwyżej oświadczenie, że dana pozycja książkowa może być. Mam nadzieje, że ta bessa minie. Ale póki co kolejne rozczarowanie.

„Piękni i martwi” w oryginale „ Dead beautiful” – tytuł powinien mnie zaniepokoić jeśli nie odrzucić. Kojarzy mi się trochę z Modą na sukces w oryginale The Bold and the Beautiful. Jednak tytuł mnie nie przeraził i brnęłam dzielnie dalej.
Szesnastoletnia Renee Winters mieszka w Kalifornii i wiedzie spokojny żywot u boku rodziców. Całkowicie przeciętna amerykańska nastolatka. Jej życie diametralnie się zmienia gdy jej rodzice zostają zamordowani w nietypowych okolicznościach. Policja twierdzi, że był to atak serca, ale dziewczyna wie swoje. Jej prawnym opiekunem zostaje dziadek, którego rzadko kiedy do tej pory widywała. Narzuca on jej cała masę niewygodnych zasad. Dlatego też Renee opłakuje swoją utraconą wolność, a także zmarłych rodziców. Ostatecznym ciosem jest to, że jej dziadek decyduje się wysłać dziewczyną do prywatnej szkoły z internatem.

„Czasem trzeba obejrzeć się za siebie, by zrozumieć to, co niesie przyszłość.”

Akademia Gottfrieda nie jest typowym liceum. Pierwszą różnicą jaką zauważa to odmienne przedmioty wykładane – filozofia, historie martwych cywilizacji, łacinę. Dziewczyna od razu wyróżnia się w nowej szkole, nie tylko tym, że popełnia non stop gafy, ale także ma wybitne zdolności w dziedzinie ogrodnictwa. Poznaje do tego niezwykłego chłopaka – Dantego. Jest tajemniczy, niedostępny i z nikim nie rozmawia. Ignoruje ją jednak ona usilnie stara się pozyskać jego zainteresowanie. Z miejsca się zakochuje i postanawia rozwikłać tajemnicę zagadkowego Dantego jak i samej Akademii.

„Nigdy istnieje tylko w twojej głowie. Wszystko jest możliwe.”

Główna bohaterka drażniła mnie niezmiernie. Swoim nieobyciem, popełnianiem nietaktów towarzyskich i wścibstwem. Autorka chciała wykreować ją na niepokorną, jednak dla mnie jest zwyczajne głupia. Pakuje się w tarapaty i jest szczerze oburzona, że dorośli nie słuchają tak inteligentnej osoby jak ona. Niby autorka nadała indywidualny charakter każdej postaci. Ale przykładowo ten oszałamiający Dante mnie nie oszołomił. Nie pociągał, nie dostrzegam jego nieprzeciętnej inteligencji. I cóż z tego, że umie zacytować „Boską komedię”? Wciąż tej bystrości nie zauważam.

„Nie boję się... – zapewniła go – Nie boję się ciebie.”

Tak więc bohaterowie nieciekawi i lekko przygłupi. Z samej fabuły można by wykrzesać więcej. A tak niedorzeczna bohaterka miota się i odkrywa niebywałe tajemnice. W czasie czytania myślałam sobie, że bez całej tej paranormalnej otoczki to byłby niezły kryminał. Ale otoczka jest doprawiona nieśmiertelną i patetyczną miłością więc nie ma co gdybać.

„Jesteśmy silniejsi, mądrzejsi, piękniejsi, wszystkie nasze zalety zostają pomnożone”

„Całe życie które jest we mnie należy do ciebie”

Język jest prosty, młodzieżowy, pasujący do tej absurdalnej bohaterki. To pierwsza książka tej autorki. Jak widzę po tej książce to nie jest tak jak ze śpiewaniem. Nie każdy może pisać, bo to naprawdę ma znaczenie czy lepiej czy trochę gorzej. Do całej też żenującej całości należy dodać szpetną okładkę. Dziewczyna spoglądająca na nas z obwoluty prawdopodobnie grzywkę obcinała sobie sama i to w ciemnościach.

wtorek, 14 lutego 2012

"Koniec" Lisa McMann


Koniec
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 256
Tom: 3 (ostatni)
Oprawa: miękka
Tytuł oryginału: Gone

Zakończyłam tę serię. Była to lektura dość przyjemna. Niezbyt wybitna, a jednak przyjemna.
Caleb i Janie wyjeżdżają na wakacje. Muszą odpocząć od policyjnych problemów. Janie współpracuje z policją gdyż posiada unikalną zdolność wchodzenia w ludzkie sny, a nawet ich zmieniania. Pomogła w pojmaniu nauczyciela który molestuje seksualnie uczennice, a teraz chce odpocząć wraz ze swoim chłopakiem. Wyjeżdżają jednak ich idylla szybko się kończy, ponieważ muszą wracać. Nieoczekiwanie ojciec Janie wraca, do tego umierający.
Oceniam tę książkę mniej więcej podobnie jak poprzednie części. Króciutka historia skupiająca się na jednym wątku. Postaci niezbyt rozbudowane poza główną bohaterką.
Janie czuję się ona nie wyjątkowa, a dziwna, odizolowana. W tej ostatniej części musi podjąć wybór między złem, a złem. Jest to dla niej trudne. Nic dziwnego, gdyż każdy wybór niesie za sobą konsekwencje. I to ogromnie nieprzyjemne. W takim wypadku dziewczyna musi wybrać mniejsze zło.
„Izolacja. Samotny żywot. Pustelnicy tak żyją. I mnisi. Ludzie naprawdę się na to decydują. Na izolację.”
Tak jak powiedziałam inni bohaterowie są zaledwie tłem. Może to kolejny zabieg mający na celu ukazanie tylko tego co ważne. Czyli rozterek, problemów i wątpliwości głównej bohaterki. Ten tom to niewiele akcji, a myśli i uczucia Janie.
Język tekstu przeciętny. Całość pisana z perspektywy osoby bardzo młodej co ogromnie czuć. Jednak styl raczej mnie bawił niż drażnił. Do tego czytało się w tempie ekspresowym.
Zakończenie jest zagadkowe. Może to być trochę frustrujące. Akcja urwana w momencie gdzie wszystko już jest zdecydowane, a jednak zdarzyć się może wszystko.
„Podejmują więc decyzję. Że każdego dnia będą decydować, co dalej. Żadnych zobowiązań. Żadnych wielkich planów. Samo życie, dzień po dniu. Powoli będą szli do przodu. Bez przymusu... Na pewno im się uda.”
Okładki Wydawnictwa Amber są bardzo ładne i pasują do treści. Uważam tę serię za przeciętną. Czyta się szybko, lekko dołuje, ale mimo to seria raczej dla młodszych stażem czytelników. Bardzo oryginalny pomysł, jednak nie do końca wykorzystany.
Słyszałam, że planowany jest film na podstawie tej trylogii. Pogłoski mówią, że główną rolę zagra Miley Cyrus. Ktoś ma jakieś potwierdzone informacje czy to prawda czy wymysł.
Recenzje można znaleźć także na upadli. pl

sobota, 11 lutego 2012

"Las zębów i rąk" Carrie Ryan


Tytuł: Las zębów i rąk
Tom Serii: 1
Autor: Ryan Carrie
Wydawnictwo: Papierowy księżyc
Ilość stron: 345
Rok wydania: 2011

„Las zębów i rąk” odnalazłam w bibliotecznym dziale z literaturą młodzieżową. Dlatego też nie spodziewałam się szczerze mówiąc fajerwerków. Jakież było moje zdziwienie…
Książka opowiada historię nastoletniej Mary, która żyje w postapokaliptycznym świecie. Mieszka w wiosce otoczonej żelazną siatką oddzielającą ją od świata zewnętrznego. Oddzielającą ją od Nieuświęconych. Nieuświęceni to pewnego rodzaju zombie, których jedyną życiową aspiracją jest ugryźć, a przez to przemienić jak największą liczbę ludzi. Za siatką czyha jedynie śmierć. Tak twierdzi Siostrzeństwo. Są one siostrami zakonnymi, które utrzymują porządek w wiosce. Jednak Mary słyszała od swojej matki opowieści o innym świecie. O oceanie… Mary marzy o świecie za siatką, o miłości. Głęboko wierzy, iż za ogrodzeniem jest coś jeszcze oprócz nich.
„Nie rozumiesz, że życie w tej wiosce nie polega na miłości, lecz na poświęceniu?”
Jej życie radykalnie się zmienia gdy jej matka podchodzi zbyt blisko do siatki i zostaje ugryziona. Umiera, a Siostrzeństwo zamyka ją w Katedrze. Brat odwraca się od niej, a narzeczony porzuca. Jedyną jej drogą jaka jej pozostaje to zostać Siostrą. I wtedy zaczyna odkrywać tajemnice. Okazuje się, że nie wszystko co mówiły Siostry jest prawdą… Ktoś przybył do osady z zewnątrz… To oznacza, że istnieje świat za siatką!
Jak już mówiłam chciałam przeczytać tę książkę, jednak byłam raczej do niej sceptycznie nastawiona. Powieści postapokaliptycznych jest obecnie od groma. Nie wiem skąd wziął się ten bum na takie książki, ale mniejsza z tym.
Fabuła jest niesamowita. Autorka wymyśliła absolutnie zapierającą dech w piersiach historię. Wioska otoczona ze wszystkich stron przez zagrożenie i dziewczyna która chce poznać jej tajemnice. Główna intryga książki jest niebywała. Wciąga czytelnika i nie pozwala zawrócić. Mknęłam przez treść z prędkością światła. Strony przelatywały mi między palcami, gdyż tak bardzo chciałam poznać dalsze dzieje bohaterki. Z zapartym tchem czekałam na dalsze wydarzenia i z ogromnym ociąganiem przerywałam lekturę.
Narracja prowadzona jest z perspektywy Mary. Przekazuje tylko istotne informacje i myśli. Jakby selekcjonowała wszystko i przekazywała jedynie to co potrzebne. Narratorką jest bardzo młoda dziewczyna co wyczuwa się w jej oglądzie sytuacji i języku. Jednak nie irytuje ta pewna niedojrzałość, a nadaje wiarygodności jej wypowiedzią. Język jest prosty i zrozumiały dla wszystkich.
Mary jest dziewczyną, która mimo młodego wieku wiele w życiu przeszła i wiele widziała. A jednak nie straciła swoich młodzieńczych odruchów i marzeń. Co do bohaterów to mam pewien niedosyt. Rys psychologiczny pogłębiony jest jedynie w przypadku Mary, resztę poznajemy właściwie tylko po to by mieć o nich jakiś pojęcie. Oraz pewnie po to by usytuować i umotywować pewne poczynania Mary. Jednak można to zrzucić na galopującą akcję. Sama bohaterka jest bardzo sympatyczną postacią. Silna, odważna, a jednocześnie tak niedojrzale niezdecydowana. Miota się. Kocha jednego chłopaka i gdy już go ma, to okazuje się, że to jej nie wystarcza. Wydaje się jakby zawsze jej było mało. Jakby to co już ma jej nie wystarczało. Czytając to – współczułam jej. Dążyła do pewnej rzeczy, a gdy już to miała to porzucała to i pogrąża się w marzenia. Z jednej strony ta odwaga i upór może imponować. Z drugiej współczuje jej gdyż pragnie zawsze tego czego mieć nie może.
"Każdej nocy tonę. Każdego poranka budzę się walcząc o oddech.
Podobał mi się wątek miłosny. Dobrze dobrany do fabuły i aż zalewający emocjami – zazdrość, pożądanie, chęć posiadania. Naprawdę to czułam – ten jej galimatias uczuciowy! Młoda bohaterka staje przed wyborem – miłość czy obowiązek. Miłość czy marzenia. Mogę zrozumieć jak było to trudne dla osoby dopiero wchodzącej w dorosłość.
"Czy jestem odpowiedzialna za ostateczną klęskę ludzkości?"
Ta książka to połączyła interesującej fabuły z grozą potworów czających się w lesie oraz poruszającą historią miłosną do niejednego chłopaka. Podobał mi się język jakim książka została napisana oraz jej atmosfera. Mroczna, przerażająca. Do tego zakończenie, którego kompletnie się nie spodziewałam. Głęboko mnie poruszyło.
Nie sposób uniknąć porównań do „Igrzysk śmierci”. O ile fabuła jest kompletnie inna to relacje między bohaterami trochę podobne. Jednak jest to prawie niezauważalne. Jeśli się nie szuka, to się nie znajdzie. Absolutnie polecam tę książkę.
Intrygująca okładka. Podobno spogląda na nas z niej nasza rodzima polska dziewczyna. Jedynie co mi się nie podoba to te zakrwawione ręce. Na początku nie zorientowałam się i myślałam, że ktoś zbezcześcił książkę i postawił na niej herbatę.